czwartek, 11 sierpnia 2016

OFF się starzeje, a ja razem z nim.



Tak jest, nie mylę się. Odwołuję OFF Festival 2016. Właściwie to sam się odwołał, a w zasadzie to tylko kilka zespołów oraz 2 z 3 headlinerów. Pytanie tylko czy warto opierać relację / recenzję OFFa na koncertach, które się nie odbyły? Chyba nie. OFF to nie Opener i pewnie wiele osób było zasmuconych z powodu braku występu, któregoś z artystów ale za niego były inne równie fajne zespoły. Właśnie to jest bezbłędne w OFF Festivalu. Ponad 70 wykonawców, a znasz może... 10.. z nazwy. To zawsze była mocna strona tego festu, jedziesz na niego i nie wiesz czego się spodziewać. Piszę to oczywiście ze swojej perspektywy :-)

A jak było w tym roku? Dużo elektroniki.... oj dużo. A czego za mało? Mało polskiej muzyki.... ale takiej... fajnej. Wiem, że OFF to OFF no ale polska muzyka idzie w coraz lepsze rejony jak informuje nas Gazeta Magnetofonowa, ale w Katowicach jeżeli była to zazwyczaj bardzo niszowa i w godzinach "porannych" czyli od 15 do 18 gdy na festiwalu oprócz bandów byli w głównej mierze organizatorzy i wolontariusze. Nie liczę tutaj występu Brodki, Kalibra czy zespołu Syny.

Czytałem artykuł, że festiwalowicze starzeją się razem z festiwalem. To była moja 8 edycja OFF Festivalu, zauważam zmiany na terenie, w zamyśle itp. ale również zauważam zmiany w swoim podejściu. Coraz rzadziej sprawdzam kto gra i co gra, bardziej skupiam się na tym, że spotkam się z przyjaciółmi, z którymi widuję się tylko wtedy, że miło spędzę czas i że przy okazji posłucham muzyki. Koncertów słucham zazwyczaj z daleka, często na siedząco (nie licząc Kiasmos, bo byłem przy barierkach). Dlatego i w tym roku podszedłem z lekkim dystansem.

Piątek był takim dniem zapoznawczym. Na początek trafiłem na koncert Clutch. Dobre gitarowe granie. Jeden z niewielu zespołów, którego słuchałem przed festiwalem i coś tam już znałem. Pod sceną była dobra zabawa, ale równie dobrze słuchało się tego z tyłu. Moją uwagę przykuł również zespół Sleaford Mods z UK, który dawał fajne show. Te "rapsy" kojarzyły mi się z piosenką "Parklife" zespołu Blur. W sumie, nie wiedziałem o czym nawijają, ale ten brytyjski akcent rozkładał mnie na łopatki i było naprawdę dobrze. Z ciekawości wybrałem się na koncert Brodki. Może trochę bardziej z chciwości. Bilety na jej koncerty chodzą po ponad 100 złotych, więc można było zobaczyć czy warto.... "Clashes" to dla mnie trochę przekombinowana płyta, a koncert w porównaniu do "Grandowych" wydawał się nudny. Przemieściłem się więc na scenę Trójki gdzie grał Napalm Death, a tam już czekał konkretny rozpierdziel. Chłopaki roznieśli scenę, ale czego innego można było się spodziewać po pionierach grindcore'a? Deszcz, który chwilę później nawiedził Trzy Stawy wypłoszył nas do hostelu i przegapiliśmy koncert Devendry, czego trochę żałuję. Ale to jest właśnie to "starzenie się".

Sobota miała zacząć się od koncertu zespołu Rysy, ale niestety.... kolejka do wejścia i trzepanie wszystkiego na bramkach spowodowała, że zdążyliśmy chyba na ostatnie dźwięki. Trudno, szybko udaliśmy się na występ Taxiwars. Było baardzo dobrze. Fajny wokal w połączeniu z perkusją, kontrabasem i saksofonem. Energia, która strzelała na wszystkie strony. Można było się poczuć jak na fajnym jamsession. Islam Chipsy było słuchane z leżaka i brzmiało naprawdę dobrze, ale gdy później w zastępstwie zagrali drugi swój występ to już jakoś mniej mi się podobało. Basia Bulat, na którą bardzo liczyłem zagrała... tak sobie. Myślę, że gdybym został dłużej niż byłem to bym się trochę nudził. Jambinai, który był okrzyknięty rewelacją festiwalu, dla mnie był przerostem formy nad treścią. Nie wiem, chyba mimo starzenia się, nie dojrzałem do takiej muzyki. W sobotę najbardziej czekałem na GusGus. Islandzka muzyka jest zawsze na pierwszym miejscu. Ludzie mówili, że po co iść skoro oni tak często grają w Polsce? No właśnie... GusGus to taki zespół, na który pewnie nie wydałbym 80 złotych, więc chętnie zobaczyłem ich na OFFie i.... bawiłem się świetnie. Polecam każdemu, kto lubi lajtową elektronikę.

Niedziela... zawsze najtrudniejszy dzień na OFFie. Organizm już trochę zmęczony, myślami już w domu... najchętniej spędzałbym go na leżaku. Tak było w tym roku :-) Widziałem kawałek Kero Kero Bonito, które bardziej kojarzyło mi się z japońskimi "kawai" niż z brytyjskim popem, ale gdyby zmienić wokal, to naprawdę mogłoby być nieźle. Trochę przypominali mi Chvrches. Później poszedłem dopiero na występ Daniela Avery... czułem się jak w jakimś klubie, gdzie wszyscy są naćpani. Było spoko przez 10 minut, ale potem było już baaardzo monotonnie. Może gdyby nie zmęczenie i zimno (13 stopni, a ja w krótkich spodniach.. brawo) to bawiłbym się lepiej. Koncert na który czekałem, czyli Kiasmos, był bliski olania przeze mnie.... brak sił dawał się we znaki. Na szczęście zostałem i wiem, że żałowałbym ogromnie gdybym szybciej wyszedł. Ólafur i Janus dali baaaardzo dobry występ. Ale nie od dziś wiadomo, że obydwoje sa gwarancją klasy. Jedynym minusem podczas ich koncertu mogłaby być publiczność. Brak żywiołowych reakcji trochę negatywnie mógł wpłynąć na odbiór ich koncertu.

Generalnie jak co roku nie jechałem z nadziejami. Co ma być to będzie. Tak było też tym razem. Edycja jak jedna z wielu. Nie wyróżniła się niczym specjalnym, no może odwołanymi koncertami, ale to nie wina Rojasa. Publiczność jak to na OFFie... kolorowa i barwna, oryginalna i zaskakująca. Spokojnie chodząc po Katowicach można było zgadywać, kto jest na OFFie, a kto nie i to nawet nie patrząc na opaski. Taki już urok tego festiwalu. Cieszy to, że mogłem spotkać się ze swoją festiwalową ekipą i w sumie to się najbardziej liczyło. Mogę śmiało powiedzieć, do zobaczenia za rok.


czwartek, 4 sierpnia 2016

Ale to jest kot! Taco Hemingway - "WOSK"



Trzy tygodnie temu Taco Hemingway wrzucił do sieci "Deszcz na betonie" i zapowiedział na jesień nowy album "Marmur". "Deszcz..." w mgnieniu oka uzyskał kilka milionów odtworzeń na YouTube, co świetnie pokazało na jakim głodzie są jego fani. Kozacki klip, kozacki refren i generalnie piosenka tych wakacji.

Ale co dalej? Czekamy na jesień? Skądże znowu! W tamtym tygodniu Taco wypuścił EPkę "Wosk" z sześcioma nowymi numerami! CO TU SIĘ OD TACOHEMINGŁEJA!!! W sumie teraz można było spodziewać się tej epki po ostatnich słowach w Deszczu czyli "do zobaczenia na wosku". No ale mniejsza o to. Jaki jest ten cały "Wosk"? Taco cały album rozpoczyna klasycznie, po warszawsku, bo od wersów o Żoliborzu i dworcu Gdańskim, gdzie kiedyś obecny był David Bowie. Bez dwóch zdań Taco jest i będzie utożsamiany z Warszawą, ale  na "Wosku" podkreśla, że chce być głosem całego pokolenia i drugą Nosowską. Wychodzi mu to całkiem nieźle, biorąc pod uwagę to jak szybko jego teksty zapisują się w głowie. W "BXL" przenosimy się do Brukseli co raczej jest podróżą ostrzegawczą przed zmieniającym się światem i relacją po zamachach z marca tego roku. Jest to chyba pierwszy jego numer, który wykracza za Polskę, fajny pomysł. W kawałku "Wiatr" słuchamy znowu dobrych imprezowo - warszawskich historii. Serio, takie numery jak ten idealnie pasują do piątkowo-sobotnich wypadów na miasto. Świetny numer! "515" jest dobrą kontynuacją poprzedniej imprezy  albo relacją z ostatnich Fryderyków. Refren niesamowicie dobrze wwierca się w mózg! Ogromną robotę robi tutaj bit, który jest kozacko transowy. W "Kołach" Taco od początku nawija o tych ogromnych koncertowych liczbach z ostatniego roku. Serio, bywały nawet miasta gdzie koncerty były 3x pod rząd i wszystkie wyprzedane! Dawid Podsiadło na małym feat'ie u Taco? BARDZO PROSZĘ! Może to są tylko dwa wersy, ale kozacko wgrały się w cały utwór.

"Wosk" jeszcze bardziej pobudził apetyty na "Marmur". Jeżeli nadchodzący album będzie w takim klimacie to wróżę niesamowity sukces. Nie wyróżnię się niczym pisząc, że tymi sześcioma numerami + "Deszcz na betonie" Taco udowodnił, że nie tylko 2015 rok należał do niego, ale i 2016 będzie! Taco z Rumakiem mają patent jak zawładnąć emocjami słuchaczy i każdy czeka na kolejne numery. Szacun Panowie, sam nie mogę się doczekać!



piątek, 24 czerwca 2016

Festiwalowy sezon rozpoczęty! - Life Festival Oświęcim 2016



Tak jest! Rok wyczekiwania i oto jest! Lato!! A co wiąże się z latem? Festiwale muzyczne! Z każdym rokiem coraz bardziej pozerskie i zamieniające się w festiwale modowe, ale trudno Life Festival Oświęcim na pewno nie jest takim wydarzeniem.

Udało mi się trafić na ten festiwal dzięki Radio 17 i możliwości zrobienia relacji. Praca podczas festiwalu muzycznego? Czy można chcieć czegoś więcej? Pewnie super lineupu i taki praktycznie był na LFO2016. Może nie było super trendowych zespołów, ale chyba nie o to chodzi w tym wydarzeniu. Na LFO zawsze było bardziej dojrzale, średnia wieku również była zdecydowanie wyższa niż na innych festiwalach. Ale mimo tego, każdy znalazł coś co go urzekło. W sobotę gwiazdą wieczoru był Elton John, w sumie legenda.. każdy o nim słyszał nawet jeżeli nie chodzi o sprawy czysto muzyczne :-) Dla mnie jednak w sobotę najbardziej liczył się John Newman. Miałem ogromną ochotę podensić przy jego hitach, które wpadają w ucho jak mało co. Totalnie się to udało! Koncert o 19:00, słońce świeci prosto na scenę ale zabawa i tak była najlepsza! Co ten gość ma w nogach, że tak wywija na scenie? Serio, Newman mógłby być równie dobrze gwiazdą wieczoru i by pozamiatał!!! 

Elton? Gwiazda. "Czuć piniondz" jakby to powiedział Sławomir, gwiazda rock polo. Cekinowa marynara, tęczowe kolory, perkusista w podeszłym wieku ale z mega stylem i w białych rękawiczkach. Koncert jak koncert... znam jeden numer Eltona, ale na koncercie okazało się, że jednak dwa ;-) Było poprawnie, po praktycznie każdym numerze odchodził lub chociaż wstawał od swojego pianina i dziękował publiczności. Jego zespół mimo wieku również dobrze uderzał w te swoje instrumenty. Elton pewnie miał zapisane w kontrakcie o której musi skończyć koncert, dlatego na scenie pojawił się przed 21 czyli "za dnia". Odebrało to trochę Eltonowej magii na początku ale i tak było na bogatości.

Kto skorzystał na wcześniejszej godzinie koncertu Eltona? Dawid Podsiadło. Jego występ ruszył o 23:00 gdy część osób już wyszła. Wstyd się przyznać ale był to mój pierwszy koncert solowego Dawida, dlatego chciałem zobaczyć co to będzie, zwłaszcza, że nowy album jest całkiem w porzo. Nie zawiodłem się. Przyjemnie, delikatnie, kiedy trzeba było to z przytupem, nowymi aranżacjami, ale też i eksperymentalnie. Podsiadło to faktycznie gwiazda, jego zespół to prze-profesjonaliści. To co oni wywijają na scenie jest ciężkie do opisania, trzeba zobaczyć :-)

Niedzielę zacząłem nieco szybciej, bo od koncertu Taco Hemingwaya. Długo czekałem aby móc po raz pierwszy pójść na jego koncert. Przytrafiło się to przy okazji LFO i to jeszcze w dzień kiedy wszyscy raczej czekali na Queen, niż na Taco. Koncert odbył się bez większych szaleństw. Publiczność raczej średnio kojarzyła co w ogóle wyprawia się na scenie. Taco po wielu wyprzedanych koncertach i hype jaki na niego był, zderzył się z publicznością, która jednak nie śpiewała razem z nim. Szkoda, bo koncert mógłby być świetny, a tak to pobujałem się samemu i podśpiewywałem co nieco o następnych stacjach i, że mi wszystko jedno. 

Kolejne dwa zespoły czyli Jeremy? z Bułgarii i Ninet Tayeb z Izraela były dobrym momentem na chillowanie i zbieranie sił przed Perfektem i Queen :-) Serio, Perfekt... zawsze kojarzył mi się z festynowym graniem i traktowałem ten koncert trochę w ramach śmieszkowania, ale Panowie tak pozamiatali, że głowa mała!!! Serio, przez pewien moment miałem w głowie myśl czy Queen będzie w stanie przebić koncert naszych rodaków!! 

Queen rozpoczął równo o 23:00, tak samo punktualnie jak ulewa, która rozpoczęła sie nad Oświęcimiem. Deszcz padał coraz mocniej, a Adam lambert na scenie nie zmniejszał tempa nawet na minutę. Wielkim fanem Queen nie jestem, jakoś pominąłem ten zespół podczas swojej edukacji muzycznej, ale koncert, show i cała otoczka sprawiała, że bardzo mi się podobało. Adam Lambert zaśpiewał elegancko i według mnie nie było mowy o profanacji. Oddał należyty szacunek Freddiemu i kropka. Może i jest to tylko granie dla hajsu ale kurde.... ile osób oni uszczęśliwiają takim jednym koncertem? Szacun.

Organizacyjnie było jako tako. Brak opasek uniemożliwiał wychodzenie z terenu festiwalu. Brak jakiś przemyślanych rozwiązań ewakuacyjnych (?) chodzi o to, że stałem 45 minut w korku aby wyjechać z.... PARKINGU... no ale lajtowo. Była to 7 edycja LFO i z każdym rokiem festiwal się rozrasta. Wierzę, że za rok będzie jeszcze lepiej i wszystkie zastrzeżenia będą naprawione. 




poniedziałek, 6 czerwca 2016

Co to za czary? Kortez Live Akustycznie - Forty Kleparz 5.06.16



Bardzo długo zwlekałem z pójściem na koncert Korteza. Nie dlatego, że nie byłem przekonany, bardziej dlatego, że termin kiedy grał w Krakowie nigdy nie był dla mnie w porządku.... albo bilety były wyprzedane. Przydarzyła się niezła okazja bo swój akustyczny set zaprezentował w Fortach przy okazji eliminacji do Life Festival Oświęcim. Wydarzenie bardzo dobre, reklamowane jako darmowe, więc spodziewałem się dzikich tłumów. Kortez za darmo, ludzie!! I to jeszcze w klubie!!! Ku mojemu zdziwieniu, było dużo miejsca, a ludzie wybrali chyba inne rozrywki tego niedzielnego wieczoru. Dla mnie to tylko lepiej.

Kortez zagrał chyba typowego Korteza. Enigmatycznie, z jednym światłem rzuconym tylko na niego. Dawało to świetny klimat. Sam fakt, że podczas śpiewania utworów na sali była niesamowita cisza. Każdy mógł przeżywać koncert w sposób jaki najbardziej mu odpowiada. Nie było natrętnych osób, które by coś komentowały, lub po prostu rozmawiały. Już dawno nie byłem na tak intymnym koncercie. Setlista raczej przewidywalna, ale i tak po każdym numerze były 2 - 3 sekundy totalnej ciszy co jeszcze lepiej podkreślało to jak ludzie przeżywają jego muzykę. Czasowo też trwała raczej normalnie, może lekko krócej, ale i tak wszystko zleciało w mgnieniu oka.

Po całym występie mogłem zbierać szczękę z podłogi. Po każdym numerze mówiłem sobie "ożesz... ale ten gość niszczy!" i tak było... nie był słabych momentów. Mimo, że "Bumerang" jest już prawie rok na rynku, a niektóre utwory pomijam słuchając ich na iPodzie, to na koncercie wszystkie nabrały nowej świeżości. Czekałem z wypiekami na twarzy na kolejne dźwięki i słowa, które... kurna... znam na pamięć. Ale to jednak nie był koncert gdzie wypadało śpiewać na całe gardło, cicho mruczałem je pod nosem i to było to, bo całe show należało do Korteza i nie warto było przeszkadzać i jemu i innym w odbiorze koncertu. Kilka razy byłem na koncercie Czesława, gdzie atmosfera była równie intymna, lecz tam ludzie zachowywali trochę mniej "intymności". Wczorajszy koncert wynagrodził mi te wszystkie występy, na których gada publika przeszkadzając mi w odbiorze. Jeżeli więc będziesz mieć kiedyś okazję zobaczyć Korteza na żywo, nie wahaj się ani sekundy! Idź na koncert! Szczególnie gdy gra akustycznie!


wtorek, 31 maja 2016

Co te wariaty znowu nagrały! - Die Antwoord - "Suck on this"

 Co to jest!!!

Generalnie jeden z najbardziej schizowych zespołów wydał darmowy mixtape, zapowiedź przyszłego albumu "We have candy". Trudno pisać o muzyce, którą by się zrozumiało dopiero po jakiś konkretnych dragach lub przy niezłym upojeniu alkoholowym. Jeżeli tego nie mamy pod ręką to głośnie puszczenie "Suck on this" przeprowadzi nas przez wszystkie tripy jakich można doświadczyć. Nowe numery przeplatają się z remixami takich hitów jak m.in "I fink you freaky. Delikatne bujanie w "Bum bum", które w sumie jakby nie spojrzeć, jest romantycznym utworem. Nienajgorsza rąbanka w "Gucci Coochie",  popik w "Dazed and Confused", żeby znów przypieprzyć  dobrym remixem w kawałku "Pitbull Terrier". Dobre schizy są w numerze "Jan Pierewiet", które nadają się do niezłych horrorów. Z resztą, na mixtapie są krótkie przerywniki, które chyba najbardziej oddają wariacki charakter Die Antwoord. 

Jeżeli ktoś myśli, że szatany i najgorsze zło to Behhemoth i reszta (szacun dla nich!), to niech prędko sprawdzi klipy, koncerty i muzykę tych tutaj! "Suck on this" to coś co przerasta i zmiata inne zespołu z pola widzenia. Ciekaw jestem recenzji tegop wydawnictwa kogoś, kto słuchał tego po jakiś prochach. BTW, na początku albumu nareszcie tłumaczą jak poprawnie czytać ich nazwę :) Finally!!!! Poświęcili na to jeden track na płycie, może ludzie już nie będą popełniać błędów. Grają na tegorocznym Orendżu i już teraz wiadomo, że kto będzie na festiwalu, to musi iść na ich występ. Na pewno tego nie zapomni. Banda wariatów na scenie, która rozniesie Warszawę. Wracając obracajcie się za siebie.



wtorek, 17 maja 2016

O taki HEY walczyłem! czyli nowe dzieło o tytule "Błysk"



Hey jest dla mnie zespołem wzorowym. Nie mówię tu tylko o muzyce, bo nie jestem ich największym fanem. Znam płyty, ale nie maniakalnie. Bardzie chodzi mi tu o organizację i przyjaźń, która u nich panuje. Zespół z takim stażem nadal tworzy w tym pewnym gronie, pomimo kilku solowych płyt Kasi Nosowskiej. To się chwali!

Cztery lata przerwy od poprzedniego albumu minęło mi całkiem szybko. Może też dlatego, że "Do rycerzy, do szlachty, do mieszczan" przekonałem się stosunkowo późno. Informacja o tym, że Hey wydaje coś nowego była dla mnie miłym zaskoczeniem, pewnie jak zwykle, szarego dnia. Singiel "Prędko, prędzej" narobił smaka na kolejne "Błyski". Tytułowy utwór, który otwiera płytę jest... hm... ciekawy.... Recytowany tekst przez Nosowską sprawia wrażenie, że gdzieś już go słyszałem. Chyba coś podobnego recytowała kiedyś Dymna w teatrze. Nie dam sobie ręki uciąć. Ale ok, jest jakiś wstęp... szanuję. Jednak według mnie prawdziwym wstępem jest utwór "Szum". Mocny start, który zdaje się krzyczeć "HEY!!!! Wróciliśmy!!". Brzmi zajebiście, szczególnie power w refrenie połączony z chrypą Kaśki, której trochę mi już brakowało. Wiosenne "Ku słońcu" sprawia, że wszędzie dookoła jest zielona trawa i latające motyle, ogólna sielanka zaserwowana przez Hey. Bardzo lekki refren, idealny na zbliżające się wakacje. Mimo delikatności utworu to tekst, jak zwykle daje do myślenia i można go analizować na wiele sposobów. Każdy ma swojego Siro Alfonso Moralesa, dla którego chce się biec. Singiel "Prędko, prędzej" ryje beret. Ten riff łamie żebra! Genialna jest też ta druga gitara dorzucona w refrenie, a ta solówka! No po prostu cudo! "2015" jest pięknym podsumowaniem i pewnie przez wiele lat będę słuchał sobie tego numeru w grudniu, w okolicach Sylwestra. Toż te wersy to istna poezja! "To pierwszy taki rok, gdy samotność znużyła mnie. Pierwszy taki rok gdy przez fosę rzuciłam most. To pierwszy taki rok gdy do normy wrócił mi puls" Pani Kasiu, daje wszystkie nagrody! "Upalnie jak tej zimy jeszcze nie było" Ciary przy każdej linijce! "Dalej" zaczyna się tajemniczo, ale później leci już standardowy klimat. Faktycznie, wystarczy wziąć znieczulenie, prysznic i iść dalej i dalej. Proste prawdy od Hey. "Hej hej hej" też przypomina mi jakieś stare nagrania. Może najbardziej kojarzy mi się z płytą "sic!". W sumie chyba jedna z najlepszych płyt, zaraz po "Echosystemie" do którego to brzmienia podobny jest kolejny numer czyli "I tak w kółko". Ten baaaardzo melodyjny refren robi konkretną robotę i daje niezły kontrast do dosyć zbitych zwrotek. "Cud" brzmi jak piękna kołysanka i opowieść, którą można czytać dziecku do poduszki. Przynajmniej większość, bo końcówka znów brzmi baaardzo "sicowo". Kończące album "Hstorie" są idealnym podsumowaniem moich planów na najbliższe wakacje czyli wyjazd daleko w Bieszczady żeby odciąć się od wszystkiego co będzie w Krakowie podczas ŚDM. :)

O tekstach rozprawiłem się krótko.... Zapytacie dlaczego? Ano dlatego, że teksty są meeega dobre i trzeba się dobrze, ale to bardzo dobrze wsłuchać żeby powyłapywać wszystkie metafory. O samych tekstach mógłby powstać zupełnie inny wpis.

Bardzo podoba mi się to, że w "Błysku" Hey wrócił do lekko starszych klimatów, ale jednocześnie zostawił trochę miejsca na nowoczesność. Słychać jakieś syntezatory, jakieś elektroniczne wstawki i bardzo dobrze. Dodaje do jeszcze więcej świeżości. Ale... w sumie tak myślę... czy zespołowi, który łoi każdą płytą od... ponad 20 lat (?) trzeba jakiejś świeżości? Chyba nie. Pozdro!


niedziela, 15 maja 2016

"Nie polubię Cię..." krótko o "Clashes" Brodki



Przyznam szczerze, że czekałem z rumieńcami na twarzy, na nowości od Brodki. "Granda" była świetnym albumem, na którym nie było słabych utworów. Każdy kolejny był jeszcze lepszy, więc byłem pewien, że najnowsze dzieło zmiecie mi laczki ze stóp.

Jak to naprawdę jest z tym "Clashes"? Enigmatyczne zdjęcia, które zapowiadały album, jakieś opisy.. ogólnie dmuchanie balonika i mówienie, że Brodka wyda taki sztos, że podbije całą Europę, a potem świat! Genialnie!! Właśnie na takie coś czekałem!! Nawet jeżeli w całości będzie po angielsku to zniosę, bo jak będą hity to będą! Rok temu na koncertach Brodka grała jeden nowy utwór, który wymiatał, więc apetyt miałem ogromny. Przychodzi pierwszy ważny moment, czyli premiera singla. Słyszę "Horses" i myślę... ok... szału nie ma.... no ale to tylko jeden utwór, a na płycie ma być 12, więc bankowo reszta będzie petardą. Dzień premiery... serwisy streamingowe włączone!! Leci pierwszy, drugi, trzeci kawałek... wtf... gdzie te hity ja się pytam? Whaaaaaaaaaaat przesłuchałem całą płytę i jedyny kawałek, który mi siadł to właśnie ten z ubiegłego roku czyli "My name is Youth". WHAT THE FUCK BRODKA?!?! Dałem jej jeszcze jedną szansę.... niet niet... nie wykorzystała :< Jest mi smutno, zawiodłem się.

Ale.. to tylko moje zdanie. To, że płyta do mnie nie przemawia, bo jest za smętna, nie oznacza, że jest dobra. Faktycznie, mną potencjał, żeby zaistnieć gdzieś za granicami... płyta jest różnorodna, słychać ile pracy włożono w to żeby brzmiała tak zagranicznie. Można porównywać "Clashes" to brzmień.. nie wiem.. Lany Del Rey (?) tylko po co? Jest to dobry materiał jako produkt eksportowy. Czuję, że koncerty będą wyglądały bardziej jak spektakle, niż jak dobra impreza. Boję się, że będzie jedynie przestępowanie z nogi na nogę w oczekiwanie na numery z "Grandy". Mam nadzieję, że ta płyta nie odbije się czkawką, ani Monice, ani publiczności, którzy pokochali te chwytliwe refreny i melodie z "Grandy"