poniedziałek, 25 listopada 2013

Lorde - "Pure Heroine" (2013)

Od jakiegoś czasu zewsząd atakowała mnie intrygująca miniaturka pewnej dziewczyny. YouTube, Last czy Spotify było pełne jej zdjęć, burza kręconych włosów, hipnotyzujące spojrzenie i podpis "Lorde". Aż pewnego dnia nastąpił ten moment. Szukając czegoś nowego co może na dłużej wpaść w ucho włączyłem "Royals". Jak się później okazało hitowy i legendarny już utwór. Pierwszy odsłuch nie zrobił na mnie zbyt wielkiego wrażenia. Ot przyjemny kawałek z lekkim podobieństwem do M.I.A ale tylko lekkim. Tyle mi wystarczyło, coś następnego poproszę.
Jednak w głowie ciągle siedziała mi twarz tej dziewczyny. Gdzieś w radio znów usłyszałem singiel, a potem w pracy zobaczyłem klip, który zupełnie mnie zahipnotyzował. Pomyślałem, że Lorde zdecydowanie jest warta otrzymania ode mnie drugiej szansy. Przesłuchałem więc całą jej debiutancką płytę "Pure Heroine" i muszę przyznać, że jest bardzo dobra. Dziewczyna ma dopiero 17 lat, a gra naprawdę dojrzałą muzykę - elektro pop, który jest niezwykle przyjemny dla ucha. Pozwala się zrelaksować i wprowadzić w fajny nastrój. Cieszy fakt, że zdecydowanie różni się od innych jej rówieśniczek i idzie własną drogą. Słychać inspiracje takimi zespołami jak The XX, a wokal (a raczej pewna maniera w głosie) może przypominać trochę Florence Welch.
Najlepszym jak dla mnie utworem na płycie jest zdecydowanie "Buzzcut Season". Tajemniczy nastrój utworu w połączeniu ze świetnymi w swojej prostocie klawiszami daje genialny rezultat, który może być odtwarzany w kółko i za każdym razem będzie tak samo hipnotyzował. Do polecenia są również utwory "Tennis Court", "Team", "A World Alone" czy oczywiście "Royals". Płyta w swej oryginalności jest bardzo różnorodna, ponieważ można znaleźć na niej i utwory przy których można się całkiem nieźle poruszać, ale też takie, które dobrze będą się nadawały na włączenie zaraz przed snem.
Nie wiadomo póki co niczego na temat jakiejś wizyty w Polsce. Szkoda, bo chętnie bym zobaczył ją na żywo. Bardzo lubię zespół Snakadaktal, który jest sąsiadem Lorde z Australii, a "Pure Heroine" jest mniej więcej w tym samym stylu co debiut Australijczyków. Płyta jak i cała Lorde jest zdecydowanie wyjątkowa, zwłaszcza jak na siedemnastoletnią Nowozelandkę, więc zapraszam do słuchania, zwłaszcza, że można zrobić to za darmo dzięki Spotify czy Deezer.

Ocena: 7/10


niedziela, 17 listopada 2013

Crystal Fighters @ Klub Studio 12.11.13



Crystal Fighters poznałem jakieś 3 lata temu. Z początku był to dla mnie zespół, który grał znośne elektro. Z czasem gdy poznawałem ich bardziej, to coraz mocniej podobała mi się muzyka, a co za tym idzie, rosła chęć zobaczenia ich na żywo. Zespół gra w miarę często w Polsce, okazji było kilka. Darmowy występ na Mariackiej w Katowicach, Opener 2x czy Coke w 2012 roku podczas deszczu. Jednak co koncert klubowy, to koncert klubowy. Dlatego też bardzo ucieszyłem się na wieść o ich występie 12 listopada w klubie Studio, a informacja ta została już podana blisko pół roku przed koncertem. Była to graniczna data, wiele spraw kręciło się wokół tego, odkładanie pieniędzy (mimo, że bilety tylko po 79zł), planowanie, nakręcanie się. W końcu nadszedł upragniony dzień!
Dzień chłodny, żeby nie powiedzieć zimny, więc dawka baskijskiego słońca, która za chwilę będzie płynąć ze sceny na pewno dobrze mi zrobi. Koncert był w całości wyprzedany, więc ścisk pod sceną był pewien. Wszyscy wyglądali jak sardynki w puszce i tylko wyjście zespołu na scenę mogło jakoś to rozluźnić. Nareszcie wybiła godzina zero, punkt 21 Fightersi zaczęli swój koncert. Początek to "Solar system". Nie musiałem nic robić, a energia tłumu sama mnie podnosiła do góry. Zespół też nie dawał wrażenia zmęczonego długą trasą bo od początku tryskali radością i dawali z siebie wszystko. Kolejne "Follow" nie pozwoliło zmniejszyć tempa. Każdy kolejny kawałek był przyjmowany jeszcze bardziej entuzjastycznie, a tańce nie miały końca. Tańce? W sumie to było regularne pogo! Nie wiem czy ludzie mdleli, ale dzięki Bogu, ochrona podawała wodę. Do ostatnich rzędów pewnie ona nie dotarła, ale dla tych z przodu to było coś cudownego.
Zespół zagrał wszystkie swoje hity jak Plage, Champion Sound czy na koniec Xtatic Truth. Nie mogło oczywiście zabraknąć legendarnego I Love London!! Utwory z nowej płyty "Cave Rave" brzmiały równie dobrze i były równie gorąco przyjmowane. Jedynym momentem kiedy zespół dał trochę odetchnąć fanom było wtedy, gdy grali utwór "Bridge of bones".
Moje koncertowe oczekiwania wobec Crystal Fighters zostały w 100% spełnione. Dawno nie czułem całego koncertu dzień po, dawno już nie mogłem wykręcać swojego ubrania i dawno tak nie dzwoniło mi w uszach. A to wszystko po niespełna 1h45min grania!!! Pełna radość i satysfakcja. Jedyne czego tylko żałuję to sklepiku. Bardzo dobrze zaopatrzony, bardzo dobrze rozświetlony, ale niestety.... ceny europejskie. 100zł za płytę, a 30zł za plakat to ciągle za dużo jak dla mnie.
Zdecydowanie polecam koncertowe Crystal Fighters. Jeżeli nawet nie słuchacie tego typu muzyki to idźcie na najlepszą imprezę jaka zafundować mogą Wam tylko oni. Ja już czekam na ich kolejny koncert w Polsce.

Ocena: 10/10


poniedziałek, 11 listopada 2013

Myslovitz @ Studio, Kraków 08/11/13



Bardzo długo czekałem na klubowy koncert Myslovitz z nowym materiałem. Kilka tygodni wcześniej zespól zapowiedział, że połączy płytę Korova Milky Bar wraz z 1.577. Mogłem się tylko domyślać jak to będzie wyglądać.

Do klubu dotarłem standardowo czyli chwilę przed 20, niewielka kolejka do wejścia, ciut większa do szatni. Zrobiłem rozeznanie terenu i zauważyłem, że w całym klubie ludzi nie ma zbyt wiele. Na szczęście z czasem zaczęło ich przybywać i w ostateczności klub był całkiem nieźle wypełniony. Nie było tłoku, każdy miał trochę miejsce do pogibania się czy do poskakania. 

Zespół wyszedł chwilę przed 21, przywitali się i od razu zaczęli dwu częściowy muzyczny spektakl. Koncert podzielony na 2 odrębne sety, gdzie w pierwszym zagrali całą Korovę, a w drugim cały materiał z 1.577. Pierwsza część świetnie brzmiała w wykonaniu chłopaków. W pamięci zapadło mi standardowo "Za zamkniętymi oczami", a poza tym "Wieża melancholii", "W 10 sekund...." gdzie chłopaki konkretnie łojili na gitarach oraz "Pocztówka..." śpiewana przez Przemka.
Po krótkiej przerwie zabrzmiała najnowsza płyta Myslovitz. "Telefon", który bardzo ciepło został odebrany przez publiczność, taneczne "Prędzej później dalej" czy hipnotyzujący "Koniec lata". Na koniec koncertu, podczas "Być jak John Wayne", zespół zaprosił kilku szczęśliwców na scenę aby wspólnie odśpiewali z nimi refreny. Może stanie się to tradycją??
Bisy bardzo ożywiły publiczność. "Chłopcy", "Kraków" czy "Scenariusz..." rozruszały nawet najbardziej statycznych fanów.

Czy warto iść na ten koncert? Zdecydowanie tak. Gratka dla wszystkich fanów, ponieważ oba materiały brzmią świetnie, a zespół ma ogromną radość z grania. Nic tylko kupować bilety!!


sobota, 12 października 2013

Jamal - "Miłość" (2013)


Jamal, niestety stereotypowo kojarzył mi się głównie z kawałkiem "Policeman". To były czasy, 2005 rok, 15 lat na karku, gimnazjum i szkolne dyskoteki. Praktycznie każdy kto chciał być fajny słuchał tego numeru! Potem gdzieś tam usłyszałem kilka innych numerów jak "Kiedyś będzie nas więcej" czy "Słońca łan". Nie miałem nigdy parcia do przesłuchania całych płyt, taka muzyka nie bardzo mnie interesowała, ale od czasu do czasu można było jej posłuchać. Jamal właśnie wydał swój kolejny album, zatytułował go bardzo prosto "Miłość". Kawałek, który przykuł moją uwagę usłyszałem w jakimś radio gdy jechałem z przyjaciółmi autem i mówiłem, że to będzie hit. Przesłuchałem potem kilka razy i zapętlił się w głowie na dobre. Ten utwór to "Peron".
To miłe, akustyczne granie w połączeniu z chwytliwym i nie głupim tekstem zdecydowanie zachęcił mnie do przesłuchania całego albumu (jest on dostępny na deezer.com). Jedyny utwór, który już wcześniej znałem do "Defto". Hitowy numer z kwietnia ubiegłego roku, który robił małą rewolucję i muzyką i klipem. Z ciekawością, więc włączyłem "Miłość". Pierwsze "Marcepany", miłe i spokojne. Miałem taką nadzieję czytając tytuł. Co innego jest już z drugim kawałkiem "Bomba". Bardzo dobry gitarowy i mocno rockowy zadzior. W pewnych momentach podobny trochę do twórczości Kim Nowak, jeżeli chodzi o lokalne podwórko. Następne są dwa single. Szybki i energiczny "Defto" oraz dużo spokojniejszy "Peron". Utwór piąty to "Pocałuj mnie w miłość", różni się od wcześniejszych kawałków. Ma w sobie więcej rapu i ciekawe bity. Przywodzi na myśl starsze nagrania Jamala, lecz nie zatrzymał mnie na dłużej. "6.0.6" ma cudowne spokojne, gitarowe intro, w które to świetnie komponuje się wokal Jamala. Lecz niech to Was nie zwiedzie, po chwili znów wchodzą mocne riffy, które mieszają się z rapem. Kolejny jest kawałek "Upadłem w Poznaniu", który jest bardzo spokojny, relaksacyjny, idealny do wieczornego papierosa (zgaduję). "Królowa" kolejna dawka gitar, podobnie jak w następnym "To zapisane", lecz niestety oba kawałki średnio mi się spodobały. Takim powrotem do klasyki jest numer "Powiedz mi". Klasyczne reagge, przyjemnie kołysze i urzeka tekstem. Cały album kończy "Nieboskit". Pianino, łagodny wokal, romantyczny tekst. Przyjemna ballada na zakończenie płyty.
Do "Miłości" podszedłem z czystej ciekawości. Chciałem zobaczyć co jeszcze jesienne premiery mają do zaoferowania. Nie zawiodłem się, a wręcz pozytywnie zaskoczyłem. Na pewno kilka kawałków z tego albumu zagości na mojej plejliście na dłużej. Jak dla mnie lekka zmiana stylu wyszła na dobre i muzyka stała się dojrzalsza. W końcu ile można być kojarzonym tylko z "Policemanem"? Jestem pewien, że po tej płycie wspominając Jamala będzie się mówić "o to ten od Defto i Peronu!"


Ocena: 7/10



środa, 2 października 2013

Tomasz Makowiecki - "Moizm" (2013)

Pierwsze skojarzenie z nazwiskiem Makowiecki mam oczywiście z Idolem, pewnie jak większość z Was. Kiedy to było. Leszczyński miał dredy, Cygan wąsy, Wojewódzki jakby mniej zmarszczek i chyba tylko Zapendowska się nie zmieniła. Sam Makos również trochę się zmienił. Dżinsową kurtkę z Idola zamienił na garnitur. Muzyka na najnowszej płycie również diametralnie różni się od płyty "Ostatnie wspólne zdjęcie" czy osiągnięć zespołu Makowiecki Band.
Miałem okazję być w życiu na 3 występach Makowieckiego. Raz jako support przed Myslovitz, raz podczas Cracow Screen Festival (ktoś to pamięta?) i pamiętam, że strasznie wynudziła mnie ta muzyka. Może po prostu była zaambitna jak dla mnie, albo po prostu teraz do niej dojrzałem. Mój 3 koncert Makowieckiego był podczas trasy promującej płytę No!No!No!, którą nagrał razem z Przemkiem Myszorem i Wojtkiem Powagą z Myslovitz. Płyta wyszła im świetnie, koncerty również idealne. Nie było nudy i było czuć energię. A potem? Potem trochę ucichło. Gdzieś tam można było co nieco usłyszeć, ale nic na dłuższą metę. W końcu jednak Tomek (a raczej już Tomasz) zaprezentował swój numer "Holidays in Rome" i doznałem szoku.
Wow!!! Takiego dobrego numeru nie słyszałem od czasów głośnego powrotu Brodki! Porównanie, które często pada, tak samo jak porównanie do KAMP!. Nareszcie coś świeżego, z fajnym tanecznym rytmem, zrobione trochę w starym stylu i co najważniejsze, z ładnym tekstem. Klip, który powstał do tego numeru również ukazuje klasę. Można samemu sie przekonać. Pozostało czekać na cały album Moizm i liczyć, że będzie podobny do "Holidays in Rome".
Premiera 8/10 lecz już 1go ukazał się do odsłuchu cały album na Deezerze. Niestety nie ma na nim drugiego chociażby lekko podobnego numeru jak singlowe dzieło. Nie oznacza to jednak, że płyta jest słaba. Broń Boże! Jest bardzo dobra. Wypełnia lukę, która już długi czas nie była wypełniona. Pierwszy na płycie utwór "Dziecko księżyca" ma 10 minut i utrzymany jest w bardzo chilloutwym klimacie. Można się zrelaksować i nastawić na to jak cały Moizm będzie brzmieć dalej. Wolne, przyjemne tempo, ładne elektroniczne wstawki, klimatyczny wokal. Na przemiennie Makos śpiewa po angielsku i po polsku, i w obu wersjach brzmi to równie tajemniczo i mile. Tekstowo jak zawsze niezawodnie - poezja. Przykład? Utwór "Ostatni brzeg", a jego druga część powala na kolana i w najlepszy możliwy sposób kończy płytę.
Płyta idealna na jesień i zimę. Coraz mroźniej i coraz ciemniej. Deszcz chlupie o parapety, a pewnie lada moment spadnie śnieg więc dobrze wtedy sięgnąć po Moizm i zrelaksować się przy słuchaniu płyty. Na pewno dobrze też smakowałaby słuchając jej z kimś bliskim, bo ma w sobie wiele romantycznych momentów. Dobra płyta na prezent dla drugiej połówki. Warto usiąść na chwilę w spokoju i posłuchać
tego co Tomasz Makowiecki ma nam do przekazania swoim najnowszym albumem. Pełen relaks po ciężkim i długim dniu. Nic tylko polecać i słuchać.
Ja Moizm kupię na pewno. Często po powrocie z pracy o 1 w nocy będę go włączał, bo domyślam się, że wtedy będzie brzmieć najlepiej. Czekam też na trasę koncertową. Usłyszeć ten materiał na żywo będzie wielkim przeżyciem!


Ocena: 8/10


niedziela, 8 września 2013

Arctic Monkeys - "AM"

Arctic Monkeys to zespół, którego słucham już od dłuższego czasu i z zapartym tchem śledzę ich wszystkie dokonania. Co ciekawe, mam ich całą dotychczasową dyskografię (OO), a to o czymś świadczy!! Jestem fanem ich tekstów, opisywania rzeczywistości, muzyki i stylu, który z każdym rokiem ewoluuje. Nie szaleje jednak na ich punkcie aż tak, aby każdą płytę wychwalać pod niebiosa. Aczkolwiek darzę miłością szczera ich debiut "Whatever people say i am, that's what i'm not" i czekam aż każda kolejna płyta będzie w stanie dorównać temu krążkowi. Podobnie było i teraz, po słabym "Humbugu" i trochę lepszym "Suck it and see" mój apetyt na nowy album wzrastał coraz bardziej.
Pierwszy singiel, który ukazał się na długo przed premierą "AM" od początku wpadł w ucho. "R U Mine?" było odejściem od "majestatycznych" numerów i powrotem do "Still take you home". Nie było jeszcze powiedziane wtedy, że ten utwór znajdzie się na płycie, ale jak się okazuje, dzięki niemu zespół nagrał resztę utworów. Pierwszy oficjalny singiel to już "legendarne" "Do I wanna know?". Piosenka, która potrzebowała czasu aby wkręcić mi się na dobre, na szczęście udało jej się. Mimo nie powalającego szybkiego tempa nie nudzi się i można jej słuchać na okrągło, przed snem, rozlewając drinki na sofie. <fragment utworu> Świetny początek płyty! Trzecim singlem jest utwór "Why'd you only call me when you're high?". Kawałek w fajnym, bujającym klimacie i ze świetnym teledyskiem. Kto z nas nie czuł się tak jak Alex w tym klipie?
Piosenką, która po pierwszym przesłuchaniu ma tytuł murowanego hitu koncertowego jest dla mnie zdecydowanie "Arabella". Ostre gitarowe riffy, fajna perkusja i refren śpiewany po części bez podkładu - jest potencjał. W ucho wpada również trochę spokojniejszy, trochę bardziej popowy utwór "Fireside". Dla niektórych może być zbyt radiowy, ale taki chyba właśnie miał być. Dobrymi kawałkami do podrygiwania są "Snap out of it" i "Knee socks". Płytę "AM" zamyka piękna ballada "I wanna be yours". Porównywalny do "505" ale bez ostrego zakończenia, natomiast zaczynający się przenikliwym "I wanna be your vacuum cleaner... breathing in your dust." Tekst piosenki to wiersz Johna Coopera Clarka. Niestety Arctic Monkeys pominęli chyba najlepszą, drugą zwrotkę.
"AM" to płyta, na którą warto było czekać. Mimo coraz większej popularności zespół nadal utrzymuje swój znakomity styl i nie eksperymentuje za bardzo, co wychodzi im zdecydowanie na dobre. Płyta na pewno będzie równie dobrze brzmieć na koncertach. Pozostaje tylko liczyć, że za niedługo zagrają na jakimś Torwarze.

Ocena 10/10

czwartek, 15 sierpnia 2013

Snakadaktal - "Sleep in the water" (2013)

Snakadaktal to zespół pochodzący z Australii grający dream pop. Przynajmniej ja tak to odbieram i takie tagi pokazuje last.fm. Pierwszy raz usłyszałem o nich jakieś 2 lata temu gdy ktoś ze znajomych podesłał mi ich klip do piosenki "Air" z ich epki. Od razu urzekło mnie to granie, delikatne dźwięki, przyjemne melodie i ładne wokale. Nie mieli jeszcze płyty, a jedynie kilka nagranych utworów. Z czasem wypuszczali jakieś pojedyncze single, aż w końcu na początku 3 sierpnia swoją premierę miał ich debiutancki album "Sleep in the water".
Jedyne co myślałem przed pierwszym odsłuchem to to, żeby płyta nie różniła się za bardzo od nagranych wcześniej numerów. Na szczęście zespół idzie dobrze obraną ścieżką. Wyczuwa się lekkie podobieństwo do The XX, głównie za sprawą charakterystycznych gitar i wokalu. Pierwszy singiel ze "Sleep in the water" czyli "Hung on tight" jest świetną wizytówką płyty. Nie odbiega znacząco od reszty utworów, a jednocześnie pokazuje całą zawartość płyt i jest przy tym przyjemnym, wpadającym w ucho numerem. Klip do utworu również jest warty obejrzenia, ponieważ obraz świetnie komponuje się z dźwiękiem. Na uwagę zasługuje również utwór "The Sun", który na płycie jest w 3 częściach. Pierwsza część to krótki, akustyczny utwór. Zdecydowanie odstaje od dwóch pozostałych, ponieważ druga część jest dużo szybszym numerem z momentami wyczuwalnym tanecznym bitem. Mnie jednak najbardziej spodobała się ostatnia trzecia część. Utrzymany został gitarowy motyw z drugiej części lecz w o wiele wolniejszym i sennym klimacie. Bardziej liryczny wokal i większy minimalizm. Jest to jednocześnie utwór kończący "Sleep in the water". Świetne zakończenie.
Nie będę ukrywać, że jest to płyta na którą bardzo długo czekałem i na szczęście się nie zawiodłem. Brakowało mi już takiej muzyki, delikatnych dźwięków i przyjemnych melodii. jak już pisałem na początku, pochodzą z Australii, więc niestety nie łatwo będzie ich ściągnąć do Polski. Mam jednak nadzieję, że w Europie zachwycą się nimi tak jak ja i zorganizują trasę po naszym kontynencie.

Ocena: 7/10


środa, 7 sierpnia 2013

OFF Festival: piątek - recenzja.

OFF, OFF i po OFFie. Jak co roku jeden z najbardziej wyczekiwanych momentów wakacji. Nie tylko dlatego, że są to 3 dni koncertów praktycznie bez przerwy, ale głównie dlatego, że jest to zupełne oderwanie prawie od wszystkiego i czas spotkania ludzi z którymi widzę się praktycznie tylko podczas OFFa. Jadąc na tegoroczną edycję nie spodziewałem się właściwie niczego i bardziej cieszyłem się ze spotkania ze znajomymi niż z tego, że zagra jakiś konkretny wykonawca, bo sam line-up jak już pisałem, nie zaciekawił.
Pierwsze co rzuciło się w oczy to... kolejki. Niestety. Podobno wszystkie jednodniowe bilety jak i wszystkie karnety zostały wyprzedane, więc domyślam się, że to był główny powód. Ilość przerosła również wszystkie możliwe miejsca do leżakowania... Znalezienie czegoś wolnego było nie lada wyzwaniem. Ale nie po to jedzie się na festiwal aby leżakować cały czas. W piątek moimi typami były koncerty Woods, Wodeckiego i AlunaGeorge. Tych pierwszych słuchałem z kolejki do foto budki i z ogólno-poznawczego spaceru po terenie festiwalu. Zacząłem ich słuchać na kilka tygodni przed OFFem na fali wakacyjnego zachwytu. Wesołe melodie brzmiały równie radośnie na scenie leśnej. Trochę żałuję, że nie pogibałem pod sceną ale z oddali było równie miło.
Po odwiedzeniu dziupli, która jest przed bramą poszedłem na Wodeckiego z Mitchami. Pewnie tak jak każdy, szedłem tam z ciekawości i raczej z nastawieniem, że będzie zabawnie. Okazał się to być najlepszy koncert OFFa. Ogromne brawa dla Zbyszka + uśmiech na mojej twarzy od razu na początku pierwszego numeru mówił sam za siebie. Nie tylko i mnie udzielał się dobry nastrój. Każdy z muzyków przez cały koncert był uśmiechnięty i było widać, że ten koncert sprawia im wielką przyjemność. Powrót do lat 70, o których mogłem tylko czytać w książkach. Mimo, ze koncert odbył się na głównej scenie to można było poczuć się jak w jakiejś starej knajpie na całkiem niezłym dancingu. Dostojny Zbigniew, dostojni muzycy i chór. Najwyższa klasa. Chyba właśnie ten koncert będę najlepiej wspominał z tej edycji.
Odrzucając od razu The Smashing Pumpkins (i podobno dobrze) poszedłem na koncert AlunaGeorge. Kilka dni przed występem na OFF Festivalu wydali swój debiutancki album "Body music". Podsyciło to jeszcze bardziej apetyt na ten występ. Fajne popowo-housowe granie z Londynu. Nie myliłem się co do koncertu. Były tańce, były podskoki, było "pam pam pam pam pam". Było też niestety trochę za krótko. Fakt, w programie mieli dać godzinny koncert i dali ale to było raczej jak "demówka" ich występu niż pełnometrażowy gig. Mimo wszystko bardzo fajnie było zobaczyć na żywo zespół, który pewnie za parę miesięcy będzie na pierwszych listach brytyjskich list przebojów i grał na największych festiwalach.
Pierwszego dnia byłem jeszcze na koncertach Cloud Nothings i Blondes. Na pierwszych liczyłem, ponieważ ich ostatni album zrobił na mnie całkiem niezłe wrażenie i liczyłem, że podobnie będzie na koncercie. Niestety... granie bardziej Jarocinowe czyli ochrypłe darcie do mikrofonu i kilka ludzi pogujących pod sceną. Koncert, który jedynie odhaczę jako "widziany".
Blondes natomiast nie jest kompletnie muzyką, która leży w moim guście. Grali na scenie leśnej co też jakoś wpłynęło na odbiór występu. House'owo-transowa muzyka, mocno w klubowych klimatach rozbrzmiewała na otwartej przestrzeni. Coś a'la Audioriver. Gdyby umieszczono ich w namiocie to myślę, że odbiór byłby dużo lepszy. Ale chyba ani namiot Trójki ani scena experymentalna nie byłaby w stanie pomieścić całego tego tłumu.
Pierwszy dzień festiwalu oceniam na 6 w 10 stopniowej skali. Zdecydowanie Wodecki uratował go. Nie ma co też ukrywać, że pierwszego dnia, głównie zwiedzałem teren :)

sobota, 27 lipca 2013

OFF Festival 2013

Sierpień zbliża się wielkimi krokami, a wraz z nim OFF Festival. To będzie już 8 edycja, a 6 na której będę, 2 jako uczestnik. Tyle jeżeli chodzi o liczby. OFF Festival jest o tyle dobrym festiwalem, że mimo 90% nieznanych mi artystów zawsze znajdzie się ktoś godny uwagi. W tym roku line-up nie zachwycił mnie szczególnie. Nie ma artysty po którego ogłoszeniu już miałbym ciarki na plecach. Nawet headlinerzy nie szczególnie mnie zachwycają. Główna gwiazda czyli My Bloody Valentine nie robi na mnie takiego wrażenia jak np. zeszłoroczne Metronomy. Ot kolejny zespół legenda który wydaje płytę po wielu latach. The Smashing Pumpkins... podobnie. Godspeed You! Black Emperor nie znałem wcześniej i nic mi ta nazwa nie mówiła ale po przesłuchaniu kilku nagrań może to być najlepszy headliner tej edycji. Co nie oznacza, że nie wybiorę się na pozostałych.
OFF Festival to również, a może i przede wszystkim, układanie własnego, spersonalizowanego lajnapu, poniżej mój. Niektóre koncerty pewnie się pokrywają ale.. co z tego.

Piątek:
Scena Główna:

19:40 - 20:40 Cloud Nothings
21:50 - 23:00 Wodecki + Mitch&Mitch
00:10 - 01:30 The Smashing Pumpkins

Scena Leśna:
18:45 - 19:35 Woods
01:35 - 02:35 Blondes

Scena Trójki:
17:50 - 18:40 Mikal Cronin
00:10 - 01:10 AlunaGeorge

Scena Experymentalna:
18:45 - 19:35 Dope Body


Sobota:
Scena Główna:

16:10 - 16:55 Bisz
21:50 - 23:00 The Walkmen
00:10 - 01:30 Godspeed You! Black Emperor

Scena Leśna:
01:35 - 02:35 Austra

Scena Trójki:
17:50 - 18:40 Glass Animals
19:40 - 20:40 Jens Lekman

Scena Experymentalna:
BRAK :)


Niedziela:
Scena Główna:

17:50 - 18:40 Tres.B
19:40 - 20:40 Molesta
21:50 - 23:00 Deerhunter
00:10 - 01:30 My Bloody Valentine

Scena Leśna:
17:00 - 17:45 Rebeka
18:45 - 19:35 Japandroids

Scena Trójki:
15:00 - 15:30 Peter J. Brich
16:10 - 16:55 Ampacity
17:50 - 18:40 Autre Ne Veut

Scena Experymentalna:
18:45 - 19:35 John Grant
23:05 - 00:05 Cass McCombs
01:35 - 02:35 Veronica Falls


czwartek, 4 lipca 2013

Daughter - "If you leave me" (2013)

Zespół Daughter został mi zareklamowany jako podobna grupa do The XX, a to już postawiło ich w dobrym świetle. Sięgnąłem po ich debiut "If you leave me" i faktycznie, słychać podobieństwo. The XX wzbogacone o inne instrumenty i tylko z damskim wokalem.. właśnie.. wokal również przynosi na myśl różne skojarzenia. Mnie nasunęły się dwa: Florence Welch i Kate Nash.

Sama zawartość płyty jest trochę jednostajną. Spośród  10 utworów wyróżnia się jeden, który nie jest aż tak melancholijny jak pozostałe i jest to "Human". Pozostałe utwory utrzymane są w jednym tempie i w jednym charakterze. Łączy się tu perfekcja z prostotą. Do końca wyszlifowane łączą się ze świetnie przemyślanymi momentami utworów.  Płyta trafia w mój gust. Lubię takie singer-songwriterskie klimaty z akustycznymi gitarami i w sumie minimalistycznym udziałem reszty instrumentów. Lubię tez takie spokojne wokale Lecz zdecydowanie ta płyta nie jest dobra do słuchania w każdym momencie. W domu idealna na wieczór, a na festiwalu dobra na scenę pod jakimś namiotem. Dla kogoś, kto na co dzień nie słucha takiej muzyki, będzie do najnudniejsza płyta świata. Fakt, momentami chciałoby się usłyszeć ostrzejsze gitary, szybszą perkusję, lecz przez 45 minut płyty, trudno jest tego doświadczyć.

Daughter póki co w planach koncertowych nie ma Polski. Omija Openera i OFFa, a szkoda, bo koncert na pewno cieszyłby się niemałym zainteresowaniem.


Ocena 6/10

sobota, 29 czerwca 2013

Kto zarabia na Openerze?

Lipiec nadchodzi wielkimi krokami, a wraz z nim chyba najważniejsze koncertowe wydarzenie każdego lata czyli Opener. Festiwal na najwyższym europejskim poziomie, zdobywca nagrody za najlepszy duży festiwal, elita światowej sceny muzycznej począwszy od legendarnego Blur, idąc przez Arcitc Monkeys, Kings of Leon, przechodząc przez elektroniczne Crystal Castles czy Crystal Fighters, a kończąc na Matisyahu z Izraela. Można odnieść wrażenie, że tegoroczny budżet festiwalu skończył się na 4 headlinerach, a niektóre pozostałe zespoły jakby już się gdzieś widziało. OFF Festival? Chyba tak.

Mimo idealnych dla mnie dwóch głównych "gwiazd" nie będzie mi dane pojechać na Openera, ale byłem już na zaawansowanym etapie planowania i rezerwowania. Naszła mnie więc pewna refleksja. Kto tak naprawdę chce zarobić na festiwalu? Wiadomo organizatorzy - europejski festiwal, europejskie ceny (dla nas). Dlatego był reklamowany jako świetna alternatywa Glastonbury (serio?) czy Reading Festival. Skoro wszystko jest na europejskim, a momentami i na światowym poziomie to mieszkańcy Gdyni, Trójmiasta i okolicznych miejscowości nie mogli pozostać dłużni. Szukanie ewentualnego noclegu zacząłem trochę późno, bo w kwietniu, ale już wtedy zauważyłem specjalną cenową rubryczkę "Opener" z wyższą ceną. Raz mniej, raz więcej. Rekordową przebitką było chyba wynajęcie mieszkania na festiwal w cenie 1200zł za noc, gdy normalnie kosztowało ono... 200zł. Nagle rozmnożyły się również "prywatne kwatery". Kaziu nie ma miejsca w swoim "pensjonacie", ale kolega, po drugiej stronie ulicy, na pewno chętnie przygarnie, już podajemy numer, proszę już dzwonić. i mean what the... Rozumiem, że uczestnik festiwalu w oczach mieszkańców to plik banknotów ale nie można przesadzać. Idąc tym tropem domyślam się, że restauracje i inne nadmorskie atrakcje w sezonie openerowym również skaczą o co najmniej 100% w górę. Chyba już dawno wyjazd na Openera nie zamykał się w tych 500zł za bilet...

Mimo ogromnej sympatii do Blur i AM wybiorę i w tym roku tańszy, ale równie dobry OFF Festival w Katowicach. a) bliżej, b) taniej, c) kameralniej. Zespoły zupełnie innej rangi, co nie oznacza gorsze, ceny w mieście takie same jak zawsze, nie ma podnoszenia cen noclegów, a i ludzie na OFFie "stylowo" podobni są do tych z Openera...

czwartek, 20 czerwca 2013

Dawid Podsiadło - "Comfort and Happiness" (2013)

Na zewnątrz 30 stopni, w kalendarzu już wakacje, a w słuchawkach muzyka typowa na szarą jesień. Debiutancka płyta Dawida Podsiadło "Comfort and happiness" zaskakuje, co by nie powiedzieć, że zadziwia.

Nigdy nie byłem fanem "gwiazd" z talent show. Chyba głównie dlatego, że mimo zarzekania się przez nich tego co chcą nagrać, jak chcą się spełnić w tej debiutanckiej płycie, zawsze wychodziła popowa szmira. Głośno było tylko o nich przez 3 tygodnie od premiery i nagle zniknęli, najczęściej już nigdy się nie pojawiając. Są wyjątki. Czy ktoś pamięta, że Brodka wygrała jakiegoś Idola? Fakt, jej pierwsze nagrania były beznadziejne ale teraz to uległo na szczęście diametralnej zmianie!!

Na "Comfort and happiness" znajduje się 12 utworów, w tym dwa po polsku, które i tak są później zaśpiewane po angielsku. Praktycznie wszystkie utrzymane są w klimacie melancholijnym. Najbardziej wyróżniającymi się utworami są "Elephant", który posiada trochę elektroniki, trochę klawiszy, oraz falsetowy wokal, różniący się od wokalu w pozostałych utworach, singlowe "Trójkąty i kwadraty", które mają świetny motyw przewodni i wpadającą w ucho melodię, oraz odbiegający szybszym tempem utwór "No".

Płyta dobra do posłuchania przed snem lub do puszczenia w jakiejś kawiarni. Nie przeszkadza, przyjemnie gra w tle. Nie wiem czy takie było założenie Dawida. Na pewno jest to bardzo dobry debiut, dojrzały jak na tak młodego artystę i za granicą na pewno odniósłby ogromny sukces. Dziś Dawid został dodany do line-up'u tegorocznego Openera. Czy jest to jakiś sukces? W Polsce na pewno.

Ocena: 6/10


niedziela, 16 czerwca 2013

10 wakacyjnych utworów


Po wielu deszczowych dniach, nawałnicach i gradach, w końcu przyszedł trzeci z rzędu ciepły dzień, a momentami nawet upalny. Czas krótkich spodni, okularów i zimnego piwka w plenerze nad wodą, opcjonalnie zimnych drinków. Sesja w pełni, ale nie można przesadzać.
Poniżej kilka moich "wakacyjnych hitów" bez których nie ma lata. Kolejność przypadkowa.

1. Metronomy - "The Bay"





2. Foals - "Olympic Airways"


3. Matisyahu - "Sunshine"



4. Memoryhouse - "Bonfire"


5. Crystal Fighters - "Swallow"


6. Foster The People - "Pumped up kicks"


7. Kings of Convenience - "Boat Behind"


8. Fair Weather Friends - "Fortune Player"


9. MGMT - "Kids"


10. The Kookds - "Seaside"


piątek, 14 czerwca 2013

Daft Punk - "Random Access Memories"


Na starcie chcę zaznaczyć, że nigdy nie byłem fanem Daft Punk. Przechodziłem koło ich muzyki zupełnie obojętnie, tak jak i obojętnie chciałem przejść obok ich najnowszego dzieła "Random Access Memories". 

Promocyjne ulotki w moim miejscu pracy, zdjęcia dużych naklejek zespołu w warszawskim metrze, aż w końcu dziesiątki udostępnień utworu "Get lucky" przez znajomych na Facebooku wręcz zmusiły mnie do odsłuchania singla. Pierwsza rekacja? Wow, ale to dobre! Noga sama zaczęła stukać, a głowa podrygiwać w rytm muzyki. Od razu przesłuchałem resztę albumu i pomyślałem, że zrobiłem spory błąd nie próbując się do nich przekonać wcześniej. 

Na płycie znajduję się świetnie chilloutowe kawałki, które wprawiają w dobry nastrój i relaksują słuchacza. "Get life back to music" to świetny utwór na początek, który nadaje tempo całemu albumowi i od razu wpada w ucho. W pamięć zapadły mi również dwa utwory z Pharrellem czyli "Loose yourself to dance" i oczywiście "Get Lucky". Ten pierwszy jest świetnym numerem na piątkowo/sobotnie wieczory jak ten. Trudno wysiedzieć w miejscu. O drugim nie muszę się rozpisywać, bo został już chyba ochrzczony "ikoną". Właśnie znalazłem nagranie, które pokazuje jak ten utwór brzmiałby w różnych dziesięcioleciach. Klip jest nagrany w świetnym oldskulowym stylu. Minimalizm ale najwyższej próby. Klasa!!!
Warto zwrócić uwagę również na spokojniejsze, bardziej melancholijne utwory jak "Within" czy "Instant crush". Mimo odmiennego tempa od większości utworów, również pasują do całego albumu. Nie mam wrażenia aby były one dodane na płytę na siłę. Tworzą one zgraną całość z pozostałymi utworami. 

"Random Access Memories" jest dla mnie bardzo pozytywnym zaskoczeniem. Album wskoczył do moich słuchawek w idealnym momencie, gdy brakowało mi czegoś nowego i świeżego do posłuchania. Polecam każdemu kto chciałby chociaż na trochę wyluzować się w codziennym zgiełku, w tłocznych autobusach i tramwajach, podczas sesji i zaraz po pracy albo wprawić w dobry nastrój po dobrym śniadaniu.