poniedziałek, 1 grudnia 2014

Czesław Śpiewa, Kraków 23.11.14, Klub Studio





W niedzielny wieczór, 23 listopada, do krakowskiego klubu Studio zawitał nie kto inny jak Czesław Mozil wraz ze swoimi kolegami. Tak, tak, tym razem na scenie występował on i trójka jego kolegów.

Studio przywitało nas miejscami siedzącymi. Kilkaset krzeseł było rozstawionych w trzech sektorach na sali gdzie normalnie szaleją ludzie. Pierwszy raz spotkałem się z czymś takim na koncercie Czesława. Nigdy nie uważałem aby jego muzyka była na tyle spokojna żeby przeprowadzić koncert na siedząco. Bardzo chciałem się więc przekonać jak to wszystko będzie brzmiało z tej właśnie perspektywy. Kwadrans po godzinie 20 na scenie pojawił się Czesław, Hans, Martin i Troels. Panowie mieli dosyć ciekawy wygląd sceniczny, w którym było widać że zabrakło im kobiecej ręki przy dobrze ubrań i stylizacji. Mnie się jednak podobało. Ten kwartet prezentował się publiczności blisko 2 godziny i jak juz zdążyli przyzwyczaić widzów, utwory był przeplatane różnymi anegdotami z życia Czesława. Panowie prezentowali głównie najnowszy album zespołu czyli "Księga Emigrantów. Tom 1". Nie wszystkie utwory zostały odegrane ale nie zabrakło kontrowersyjnego "Nienawidzę Cię Polsko", "Białego Murzyna", który był grany przy bardzo pozytywnych afrykańskich dźwiękach czy pierwszego singla z płyty "Poszukaj męża", który był zagrany w stylu, jak sam Czesław mówił, Kanyego Westa czy Snoop Dogga. No właśnie, koncertowe aranżacje były zupełnie czymś innym niż można usłyszeć na płycie. Dotyczyło to nowych, jak i starych utworów. Utwory brzmiały momentalnie tak inaczej, że w jednym mieście uznano, że zespół nie umie grać tylko ciągle improwizuje. Była to część jednej z anegdot. Na koncercie nie zabrakło też utworów z poprzednich płyt. Zagrano "Maszynkę do świerkania", "Żabę tonącą w betonie" czy "Proszę się nie bać". Na szczególne wyróżnienie zasługuje bardzo intymne i urocze wykonanie "Caesia & Ruben" na bis. Cały zespół chciał przełamać barierę, która była między nimi, a publicznością i usiedli na skraju sceny tuż przed pierwszymi rzędami krzeseł. Wykonali ten numer zupełnie bez prądu i bez mikrofonu. Jedynie z akompaniamentem akordeonu i dzwonków, którymi grali melodię w refrenie. Publiczność na koncercie wydawała się trochę senna. Zauważył to sam zespół, ale uznano, że wszyscy mieli długi weekend i tego wieczoru przyszli się po prostu zrelaksować. Czesław na scenie robił co mógł i bardzo ekspresyjnie przeżywał cały koncert. Zostało to wynagrodzone owacjami na stojąco.

Po koncercie Czesław wyszedł do publiczności, rozmawiał i podpisywał płyty. Nie robił sobie z nikim zdjęć, ale w zamian za to się... przytulał. Czesław i jego zespół jak zwykle pokazali się z dobrej strony. Długi koncert, standardowo dobra konferansjerka i uroczy finał w postaci "Caesia & Ruben". Wszystko to złożyło się na bardzo udany wieczór w klubie Studio, a miejsca siedzące sprawdziły się w 100%.

Ocena: 7/10


poniedziałek, 24 listopada 2014

#1 Wilczy wywiad - Lorein




W ostatni czwartek miałem okazję porozmawiać z zespołem Lorein. Chłopaki mają na swoim koncie dwie płyty, mnóstwo koncertów, coraz większą grupę fanów i sa finalistami ostatniej edycji Must Be The Music!



Ja: Witam zespół Lorein przed koncertem w Małopolskim Ogrodzie Sztuki. Przede wszystkim gratulacje za zdobycie Dzikiej Karty Must Be The Music RMF.FM i dostanie się do finału. Jakie są Wasze nastroje przed niedzielą?

LaDY: Dziękujemy! Nastroje są bardzo pozytywne i myślę, że damy czadu.

Lanietz: Nastroje są szczególnie pozytywne, bo nie spodziewaliśmy się, że w tym finale będziemy mieli przyjemność wystąpić. Tym bardziej się cieszymy, że jeszcze raz będziemy mogli zagrać w programie i więcej osób nas zobaczy.

Ja: Oglądaliście może drugi półfinał? Czy macie może jakieś przeczucia kto może być Waszą konkurencją?

Jabber: Myślę że każdy jakieś swoje typy ma. Nie wiem natomiast jak będzie z zespołem Zielone Ludki, czy uda im się wejść, czy nie. To jest jeden z moich typów, czy  na przykład zespół Besides.

LaDY: My w ogóle nie traktujemy tego programu jako rywalizację. Staraliśmy się od początku traktować go jako dobre miejsce, gdzie będziemy mogli pokazać swoją twórczość, a nie jako konkurs, a że konkursem jest przy okazji to tak jakoś wyszło <śmiech>

Lanietz: Tak jak LaDY mówi, nie poszliśmy tam rywalizować, mimo ogromnego wsparcia naszych fanów. Bardziej    chodzi nam  o to żeby  się pokazać , ale każdy swoje typy ma i myślę, że zespół Zielone Ludki jest bardzo mocny.

Ja: Po Waszym występie w Must Be The Music, dzień później graliście koncert w Toruniu z... Comą z Piotrem Roguckim, który bardzo Was wspierał. Rozmawialiście z nim na temat programu poza sceną?

Lanietz: Z Piotrkiem rozmawialiśmy na korytarzu, ciężko nie porozmawiać gdy ma się garderoby obok siebie ale nie wchodziliśmy na tematy związane Must Be The Music.  Rozmawialiśmy o branży muzycznej. Dał nam kilka wskazówek i   pozytywnego kopa mówiąc, że fajne jest to co robimy.

Jabber: Potwierdził też  słowa, które mówił na występie castingowym czy półfinałowym, że mu się podobamy i że jest za nami.

Ja: Skoro mówicie już o branży, to zastanawiające jest jak ta branża musi wyglądać skoro taki zespół jak Wy, który ma na koncie dwie płyty i ponad 100 koncertów bierze udział w talent show.

Lanietz: Tak niestety jest, że zespoły wydaję dwie, trzy płyty, a nie są znane w Polsce. Są rozpoznawalne w  wąskich kręgach, wśród ludzi którzy interesują się taką muzyką jaką np. my gramy ale szersza publiczność w ogóle ich nie kojarzy.

Jabber: Doczekaliśmy takich czasów.  Wiemy, że przez takie programy wiele zespołów ma pod górkę. Muszą się naprawdę bardzo napracować. Ale giną też  w natłoku Internetu, YouTube’a.

LaDY: My również nie mamy łatwo z promowaniem swojej muzyki dlatego postanowiliśmy skorzystać z wielkich możliwości telewizji. Must Be The Music jest jedynym programem w którym można grać własne kawałki. Nie ukrywamy że nie był to nasz pomysł. Namówili nas zaprzyjaźnieni dziennikarze muzyczni.

Ja: Poprzednim razem widzieliśmy się rok temu. Co się zmieniło od tego czasu w zespole Lorein oprócz wydania płyty? „Drzewa i planety” wyszły przed wakacjami, więc marny okres jeżeli chodzi o koncerty klubowe. Zaczął się sezon plenerowy i festiwalowy. Jak przeżyliście ten czas?

Jabber: Graliśmy koncerty plenerowe, między innymi Jarocin Festival,  gdzie zadebiutowaliśmy na dużej scenie. A potem   program Must Be The Music gdzie udało man się dobrnąć do finału.

 Lanietz: Wiosną chcemy zrobić swoją własną trasę koncertową, a to nie jest łatwa sprawa. Trzeba znaleźć kluby, które będą chciały nas przyjąć i przede wszystkim, żeby ludzie na nie przyszli bo to jest najważniejsze. Może właśnie Must Be The Music pomoże nam w tym, może  więcej ludzi zwróci uwagę na  Lorein i przyjdzie na nasz koncert.

Jabber: Widzimy, że rośnie liczba naszych fanów. Mamy nadzieję, że na koncertach będzie podobnie.

Ja: Gdy słuchałem Waszej nowej płyty, doszedłem do wniosku, że jest trochę inna niż „Monokolor”. Debiut był bardziej piosenkowy, tutaj poleliście w inny rejon. Są i melodie, są i refreny ale jest to coś „ambitniejszego”. Jak ona powstawała i czym się inspirowaliście?

Lady: Zmieniliśmy  sposób myślenia jeżeli chodzi o nagrywanie materiału. Pierwsza płyta była rejestrowana w sposób spontaniczny. To był zebrany cały materiał zespołu z kilku lat, taki the best of. Drugą płytę postanowiliśmy nagrać inaczej. Postanowiliśmy znaleźć producenta, który będzie rozumiał naszą muzykę. Całkiem przypadkowo spotkaliśmy Dominika ze studia Dom Music z Łodzi, młodego i zdolnego producenta, który posłuchał naszych nagrań i zdecydował się popracować z nami nad płytą. Nagraliśmy najpierw piosenkę „Pozytywny”, który była takim utworem sprawdzającym nasze wzajemne relacje. Okazało się że współpraca jest perspektywiczna, będzie fajnie przebiegać i zaczęliśmy prace. Efektem jej  są właśnie te melodie i to brzmienie.

Jaber: Piosenki z pierwszej płyty to prostu ten materiał, który zawsze graliśmy na próbach i został dobrze zarejestrowany. Natomiast przy drugiej płycie było dużo wkładu i wizji Dominika, to jest produkcja muzyczna.

Lady: To nie znaczy, że  producent nagrał tę płytę <śmiech>. To my ją nagraliśmy. Bardzo ważne jest jednak spojrzenie  kogoś  spoza zespołu. Warto posłuchać osoby ze świeżym spojrzeniem z dystansem do tych piosenek.

Lanietz: Dominik miał na pewno duży wpływ na aranżację, brzmienia wokali, gitar, bo też odbiegamy od stereotypów, które zostały nagrane na pierwszej płycie. Cały czas szukamy swojego brzmienia, chociaż wiadomo, że to nie jest łatwe w tych czasach.

Lady: Założenie było takie, żeby  brzmiała na poziomie płyty światowym.

Lanietz: Pomimo tego, że gramy po polsku i nie chcemy tego zmieniać, to chcieliśmy aby ta płyta nie brzmiała „po polsku” mimo polskich tekstów.

Ja: Mam jeszcze kilka pytań od Waszych fanów z Armii Lorein.

Lady: Pozdrawiamy serdecznie!

Lanietz: To nie mogli na fejsie napisać? :) <śmiech>

Ja: Siedem pytań. Krótkie pytanie, krótka odpowiedź. Pierwsze pytanie. Gdzie widzicie siebie za 10 lat?

Lady: Myślę, że nagrywamy płyty, gramy gdzieś po Polsce, spotykamy się z fanami.

Lanietz: Może w końcu uda nam się zagrać na Openerze :) <śmiech>

Lady: Myślę, że 10 lat ktoś nam będzie nosił gitary bo nie będziemy mieć  siły,  ktoś inny będzie zwijał kable bo nie będziemy się  w stanie się zgiąć w pół <śmiech> Tak serio to myślimy, że do tego czasu zdołamy się już rozpędzić koncertowo  i odwiedzimy całą Polskę.

Ja: Tego Wam życzę. Co jest dla Was inspiracją? Od siebie dodam, że końcówka utworu „Urodziny inne święta” brzmi mi bardzo podobnie do końcówki „Fix You” od Coldplay.

Lanietz: To nie była inspiracja. Tak po prostu wyszło. Nasz producent powiedział: „Nie, to nie jest podobne”, a my odpowiedzieliśmy „Dominik... chyba jest.” A on na to, że nie, że dobrze to brzmi, tu ma być  rozpędzenie, muszą być takie chóry. To była wizja producenta.

Lady: Na pewno inspiracje były związane z tymi płytami zespołów, których w ostatnich czasach słuchaliśmy. Myślę, że White Lies, The National, Editors czy też Coldplay.

Jabber: Ale mimo wszystko nie uciekamy od  starszej  muzyki jak Blur, Radiohead czy nawet Beatlesi.

Ja: Czy macie jakieś wspólne pasje, które razem dzielicie poza graniem muzyki?

Lady: Nie :) <śmiech>

Lanietz: Tomek fotografuje, ja też lubię robić zdjęcia. Lady jeździ na rowerze, ja też lubię jeździć na rowerze. Jabber pije mleko, ja też piję mleko
Ja: Czy występują między Wami jakieś niesnaski czy kłótnie i jak je rozwiązujecie?

Lady: To normalna sprawa, że jeżeli współpracuje się w  grupie to wychodzą niesnaski i nieporozumienia, głównie związane ze sprawami organizacyjnymi rzadziej z muzycznymi.

Lanietz: Ale wyjaśniamy wszystko na bieżąco.

Ja: Jakie jest Wasze najmilsze wspomnienie z koncertowania po Polsce?

Lanietz: Chyba trasa z zespołem Happysad. Panują między nami bardzo przyjacielskie stosunki. Dużo fajnych wspomnień i bardzo fajna ekipa.

Ja: Jakie macie marzenia? Te bardziej i mniej realne do spełnienia.

Jabber: Marzenia  nawiązują chyba do pytania  „Co będziemy robić za 10 lat?”. Wizja tego, że chcielibyśmy przemierzyć Polskę z koncertami, grać, cieszyć się tym i bawić.

Lanietz: Chcielibyśmy stać się zespołem liczącym w Polsce i grać  dużo koncertów na które przychodzą ludzie kochający nasza muzykę.

Jabber: Te marzenia się zmieniają. Kiedyś naszym marzeniem było  nagranie płyty. Udało się mamy płytę, nawet dwie, mamy kontrakt. Wszystko się zmienia, inne priorytety, inne marzenia.

Ja: Ostatnie pytanie od Armii Lorein. Z kim i dlaczego chcielibyście zagrać na jednej scenie?

Jabber: Wydaje mi się, że z takimi kapelami, które nas inspirują i które są w naszych klimatach.

Lanietz: Z polskimi zespołami już się spotykamy na  festiwalach, zdarza się, że gramy razem na jednej scenie czy to z zespołem Happysad czy Myslovitz, czy Comą. No a wybiegając marzeniami to na pewno byłby to White Lies, czy Editors... no Coldplay.... a przynajmniej U2 :) <śmiech>

Ja: Tego Wam życzę i życzę powodzenia w niedzielę w finale abyście wygrali i powodzenia na koncercie dzisiaj.




niedziela, 16 listopada 2014

Artur Rojek - relacja z koncertu, Klub Studio 13.11.2014





W czwartek 13 listopada w krakowskim klubie Studio wystąpił Artur Rojek. Ten rok zdecydowanie należy do niego. Występy na najważniejszych festiwalach, utwory na pierwszych listach przebojów, a mimo wszystko nadal zachowany klimat lekkiego wycofania i alternatywy. Po marcowym koncercie w Krakowie musiałem zobaczyć czy Rojek zmienił coś w swojej koncertowej prezencji przez ten czas. Jakie wnioski??

Pierwszy wniosek, który nasunął się od razu po wejściu do klubu to fakt, że udało mu się zapełnić całe Studio w środku tygodnia w czwartek! Już dawno nie byłem na koncercie, który przy takiej cenie biletów był tak zapełniony, że każdy stał z kimś ramię w ramię, a to wszystko w tygodniu. Druga sprawa, był to chyba pierwszy koncert bez charakterystycznego, dużego loga "AR" na scenie. W zamian za to były gustowne zasłonki. Trzecia i ostatnia sprawa, publiczność znała praktycznie każdy tekst piosenki i głośno go śpiewała, co złożyło się na całkowite odśpiewanie "Syren" przez widownię w trakcie bisu. Jeżeli chodzi o sam występ na scenie, to setlista była praktycznie taka sama jak w marcu. Umówmy się, że mając 10 utworów na płycie nie bardzo można zrobić jakieś roszady. Koncert zaczął się utworami "Kokon" i "Lato 76", czyli tak jak zazwyczaj miało to miejsce. Publiczność obudziła się bardziej na trzecim utworze czyli "Krótkie momenty skupienia" i po tym numerze było juz tylko lepiej. Tańczący Rojas na scenie, szalejąca publiczność to wszystko składało się na niesamowite doznania. Do pierwszej części koncertu Rojek dorzucił cover Low "Over the ocean" oraz Johnego Casha "Ring of fire" w tanecznej wersji. Nie zabrakło świetnego wykonania "Good day my angel" z repertuaru Myslovitz czy "Dom nauki wrażeń" Lenny Valentino. Na bis były, jak już wcześniej wspomniałem, "Syreny" odśpiewane przez tłum (pierwszy raz!), "Czas który pozostał" również w dużej mierze odśpiewany przez publiczność i "Pomysł 2". Gdy zespół się kłaniał i schodził już ze sceny, publiczność zaczęła krzyczeć "Dziękujemy!" co przekonało zespół aby zagrać jeszcze jeden utwór... "Beksa".. który również śpiewała głównie widownia.

Jedna z rzeczy, która przy koncertach Rojka jest pewna to to, że świetnie brzmi na żywo. Odkąd wydał solowy album stał się innym człowiekiem. Ciągle jest małomówny, ale to jego urok. W zamian za to tańczy i skacze po scenie co kiedyś było nie do pomyślenia. Można by dyskutować o tym jak wygląda granie na bis tych samych utworów, które były w podstawowym secie. Ale jak to widać dobitnie na przykładzie Artura, ten pomysł się sprawdził. Atmosfera na koncercie była bardzo dobra, podobnie jak nagłośnienie i cała techniczna otoczka. Jedyna rzecz, która mogła denerwować nie była związana z muzyką, a z ludźmi. Można było odnieść wrażenie, że część z nich przyszła nie na koncert, a w ramach lansu i spotkań towarzyskich co mogło skutecznie utrudnić przyjemny odbiór koncertu.

Ocena: 8/10 


środa, 12 listopada 2014

Jubileuszowi Niepokorni. Żaczek 6.11.2014





Cykl koncertów pod nazwą "Niepokorni", który jest organizowany w krakowskim klubie Żaczek, jest od dłuższego czasu pewnym "koncertowym symbolem Krakowa". Całe to przedsięwzięcie odbywa się dzięki Bartkowi Borówce, który średnio raz w miesiącu przedstawia wszystkim zainteresowanym młode, ciekawe zespoły, oraz dodaje do tego inny element kultury np. w formie wystaw zdjęć. Najnowsza edycja Niepokornych była jubileuszowa, jej numer to 50! Gośćmi klubu Żaczek byli: Sasha Boole, songwriter z Ukrainy, Lilly Hates Roses, cudowny duet debiutantów i zespół Król grający elektorniczny pop. Jako dodatek była wystawa zdjęć z Islandii autorstwa Klaudii Kot.

Plusem Niepokornych jest zapominana przez wielu artystów punktualność. Chwilę po 19:30 na scenie pojawił się Sasha ze swoją gitarą. Jego charakterystyczny ochrypły wokal świetnie wkomponował się w muzykę jaką tworzy i był świetnym rozpoczęciem koncertu. Bool jest kolejnym odkryciem Borówki, który zorganizował mu kilka koncertów w naszym kraju. Niech mu się powodzi! Po krótkim przepięciu na scenie pojawił się zespół Lilly Hates Roses. Kamil Durski z gitarą i urocza Kasia Golomska odpowiedzialna za klawisze, dzwonki i oczywiście wspólnie z Kamilem za wokal. Ten koncert był początkiem jej europejskiej trasy, która ma swój finał w Paryżu! Przyjemne dźwięki jakie wydobywały się ze sceny przenosiły słuchaczy w zupełnie inny wymiar i pozwalały zapomnieć, że jest się w samym centrum Krakowa obok wiecznie zakorkowanych ulic, pełnych klaksonów i hałasu. Zespół zagrał materiał ze swojego debiutanckiego materiału "Something to happen" oraz kilka utworów z nowej płyty w tym jeden, który dzięki reakcji publiczności miał być nagrany lub też nie. Koncert podobał się publiczności na tyle, że zespół zagrał jeden bis po czym pożegnał się z widownią w Żaczku. W momencie gdy ostatni zespół szykował się na koncert, zostały zaprezentowane zdjęcia z Islandii autorstwa Klaudii Kot, jak i sama Klaudia. Król był ostatnim zespołem tego wieczoru. Intrygujący, tajemniczy i nieobliczalny. Lider grupy UL/KR w nowej odsłonie. Tak jak Lilly Hates Roses przenieśli nas w przyjemny wymiar beztroski, tak Król zaprowadził nas w zupełnie odmienny świat. Mroczność tego występu przeplatała się z bardzo przyjemnymi elektronicznymi dźwiękami, które nawet w pewnych momentach przybierały taneczne rytmy. Publiczność jednak nie dała się porwać do tańca i dalej zajmowała wygodne krzesła przed sceną.

Niewątpliwie jubileuszowa edycja Niepokornych była bardzo udana. Kolejne 3 świeże zespoły zaprezentowały się w Krakowie i na pewno nikt z obecnych na koncercie nie uważał tego wieczoru za stracony. A samemu cyklowi "Niepokornych" mogę życzyć aby przetrwała co najmniej 50 kolejnych edycji! A najbliższa 51 już 27 listopada gdzie zagrają zespoły Jóga, Teddy Jr. & The Undertakers oraz Pustki, a swoją wystawę "Disorder" zaprezentuje Jarosław Klamka.