Pierwszy singiel, który ukazał się na długo przed premierą "AM" od początku wpadł w ucho. "R U Mine?" było odejściem od "majestatycznych" numerów i powrotem do "Still take you home". Nie było jeszcze powiedziane wtedy, że ten utwór znajdzie się na płycie, ale jak się okazuje, dzięki niemu zespół nagrał resztę utworów. Pierwszy oficjalny singiel to już "legendarne" "Do I wanna know?". Piosenka, która potrzebowała czasu aby wkręcić mi się na dobre, na szczęście udało jej się. Mimo nie powalającego szybkiego tempa nie nudzi się i można jej słuchać na okrągło, przed snem, rozlewając drinki na sofie. <fragment utworu> Świetny początek płyty! Trzecim singlem jest utwór "Why'd you only call me when you're high?". Kawałek w fajnym, bujającym klimacie i ze świetnym teledyskiem. Kto z nas nie czuł się tak jak Alex w tym klipie?
Piosenką, która po pierwszym przesłuchaniu ma tytuł murowanego hitu koncertowego jest dla mnie zdecydowanie "Arabella". Ostre gitarowe riffy, fajna perkusja i refren śpiewany po części bez podkładu - jest potencjał. W ucho wpada również trochę spokojniejszy, trochę bardziej popowy utwór "Fireside". Dla niektórych może być zbyt radiowy, ale taki chyba właśnie miał być. Dobrymi kawałkami do podrygiwania są "Snap out of it" i "Knee socks". Płytę "AM" zamyka piękna ballada "I wanna be yours". Porównywalny do "505" ale bez ostrego zakończenia, natomiast zaczynający się przenikliwym "I wanna be your vacuum cleaner... breathing in your dust." Tekst piosenki to wiersz Johna Coopera Clarka. Niestety Arctic Monkeys pominęli chyba najlepszą, drugą zwrotkę.
"AM" to płyta, na którą warto było czekać. Mimo coraz większej popularności zespół nadal utrzymuje swój znakomity styl i nie eksperymentuje za bardzo, co wychodzi im zdecydowanie na dobre. Płyta na pewno będzie równie dobrze brzmieć na koncertach. Pozostaje tylko liczyć, że za niedługo zagrają na jakimś Torwarze.
Ocena 10/10