W niedzielny wieczór, 23 listopada, do krakowskiego klubu
Studio zawitał nie kto inny jak Czesław Mozil wraz ze swoimi kolegami. Tak,
tak, tym razem na scenie występował on i trójka jego kolegów.
Studio przywitało nas miejscami siedzącymi. Kilkaset krzeseł było rozstawionych w trzech sektorach na sali gdzie normalnie szaleją ludzie. Pierwszy raz spotkałem się z czymś takim na koncercie Czesława. Nigdy nie uważałem aby jego muzyka była na tyle spokojna żeby przeprowadzić koncert na siedząco. Bardzo chciałem się więc przekonać jak to wszystko będzie brzmiało z tej właśnie perspektywy. Kwadrans po godzinie 20 na scenie pojawił się Czesław, Hans, Martin i Troels. Panowie mieli dosyć ciekawy wygląd sceniczny, w którym było widać że zabrakło im kobiecej ręki przy dobrze ubrań i stylizacji. Mnie się jednak podobało. Ten kwartet prezentował się publiczności blisko 2 godziny i jak juz zdążyli przyzwyczaić widzów, utwory był przeplatane różnymi anegdotami z życia Czesława. Panowie prezentowali głównie najnowszy album zespołu czyli "Księga Emigrantów. Tom 1". Nie wszystkie utwory zostały odegrane ale nie zabrakło kontrowersyjnego "Nienawidzę Cię Polsko", "Białego Murzyna", który był grany przy bardzo pozytywnych afrykańskich dźwiękach czy pierwszego singla z płyty "Poszukaj męża", który był zagrany w stylu, jak sam Czesław mówił, Kanyego Westa czy Snoop Dogga. No właśnie, koncertowe aranżacje były zupełnie czymś innym niż można usłyszeć na płycie. Dotyczyło to nowych, jak i starych utworów. Utwory brzmiały momentalnie tak inaczej, że w jednym mieście uznano, że zespół nie umie grać tylko ciągle improwizuje. Była to część jednej z anegdot. Na koncercie nie zabrakło też utworów z poprzednich płyt. Zagrano "Maszynkę do świerkania", "Żabę tonącą w betonie" czy "Proszę się nie bać". Na szczególne wyróżnienie zasługuje bardzo intymne i urocze wykonanie "Caesia & Ruben" na bis. Cały zespół chciał przełamać barierę, która była między nimi, a publicznością i usiedli na skraju sceny tuż przed pierwszymi rzędami krzeseł. Wykonali ten numer zupełnie bez prądu i bez mikrofonu. Jedynie z akompaniamentem akordeonu i dzwonków, którymi grali melodię w refrenie. Publiczność na koncercie wydawała się trochę senna. Zauważył to sam zespół, ale uznano, że wszyscy mieli długi weekend i tego wieczoru przyszli się po prostu zrelaksować. Czesław na scenie robił co mógł i bardzo ekspresyjnie przeżywał cały koncert. Zostało to wynagrodzone owacjami na stojąco.
Po koncercie Czesław wyszedł do publiczności, rozmawiał i podpisywał płyty. Nie robił sobie z nikim zdjęć, ale w zamian za to się... przytulał. Czesław i jego zespół jak zwykle pokazali się z dobrej strony. Długi koncert, standardowo dobra konferansjerka i uroczy finał w postaci "Caesia & Ruben". Wszystko to złożyło się na bardzo udany wieczór w klubie Studio, a miejsca siedzące sprawdziły się w 100%.
Studio przywitało nas miejscami siedzącymi. Kilkaset krzeseł było rozstawionych w trzech sektorach na sali gdzie normalnie szaleją ludzie. Pierwszy raz spotkałem się z czymś takim na koncercie Czesława. Nigdy nie uważałem aby jego muzyka była na tyle spokojna żeby przeprowadzić koncert na siedząco. Bardzo chciałem się więc przekonać jak to wszystko będzie brzmiało z tej właśnie perspektywy. Kwadrans po godzinie 20 na scenie pojawił się Czesław, Hans, Martin i Troels. Panowie mieli dosyć ciekawy wygląd sceniczny, w którym było widać że zabrakło im kobiecej ręki przy dobrze ubrań i stylizacji. Mnie się jednak podobało. Ten kwartet prezentował się publiczności blisko 2 godziny i jak juz zdążyli przyzwyczaić widzów, utwory był przeplatane różnymi anegdotami z życia Czesława. Panowie prezentowali głównie najnowszy album zespołu czyli "Księga Emigrantów. Tom 1". Nie wszystkie utwory zostały odegrane ale nie zabrakło kontrowersyjnego "Nienawidzę Cię Polsko", "Białego Murzyna", który był grany przy bardzo pozytywnych afrykańskich dźwiękach czy pierwszego singla z płyty "Poszukaj męża", który był zagrany w stylu, jak sam Czesław mówił, Kanyego Westa czy Snoop Dogga. No właśnie, koncertowe aranżacje były zupełnie czymś innym niż można usłyszeć na płycie. Dotyczyło to nowych, jak i starych utworów. Utwory brzmiały momentalnie tak inaczej, że w jednym mieście uznano, że zespół nie umie grać tylko ciągle improwizuje. Była to część jednej z anegdot. Na koncercie nie zabrakło też utworów z poprzednich płyt. Zagrano "Maszynkę do świerkania", "Żabę tonącą w betonie" czy "Proszę się nie bać". Na szczególne wyróżnienie zasługuje bardzo intymne i urocze wykonanie "Caesia & Ruben" na bis. Cały zespół chciał przełamać barierę, która była między nimi, a publicznością i usiedli na skraju sceny tuż przed pierwszymi rzędami krzeseł. Wykonali ten numer zupełnie bez prądu i bez mikrofonu. Jedynie z akompaniamentem akordeonu i dzwonków, którymi grali melodię w refrenie. Publiczność na koncercie wydawała się trochę senna. Zauważył to sam zespół, ale uznano, że wszyscy mieli długi weekend i tego wieczoru przyszli się po prostu zrelaksować. Czesław na scenie robił co mógł i bardzo ekspresyjnie przeżywał cały koncert. Zostało to wynagrodzone owacjami na stojąco.
Po koncercie Czesław wyszedł do publiczności, rozmawiał i podpisywał płyty. Nie robił sobie z nikim zdjęć, ale w zamian za to się... przytulał. Czesław i jego zespół jak zwykle pokazali się z dobrej strony. Długi koncert, standardowo dobra konferansjerka i uroczy finał w postaci "Caesia & Ruben". Wszystko to złożyło się na bardzo udany wieczór w klubie Studio, a miejsca siedzące sprawdziły się w 100%.
Ocena: 7/10