środa, 7 sierpnia 2013

OFF Festival: piątek - recenzja.

OFF, OFF i po OFFie. Jak co roku jeden z najbardziej wyczekiwanych momentów wakacji. Nie tylko dlatego, że są to 3 dni koncertów praktycznie bez przerwy, ale głównie dlatego, że jest to zupełne oderwanie prawie od wszystkiego i czas spotkania ludzi z którymi widzę się praktycznie tylko podczas OFFa. Jadąc na tegoroczną edycję nie spodziewałem się właściwie niczego i bardziej cieszyłem się ze spotkania ze znajomymi niż z tego, że zagra jakiś konkretny wykonawca, bo sam line-up jak już pisałem, nie zaciekawił.
Pierwsze co rzuciło się w oczy to... kolejki. Niestety. Podobno wszystkie jednodniowe bilety jak i wszystkie karnety zostały wyprzedane, więc domyślam się, że to był główny powód. Ilość przerosła również wszystkie możliwe miejsca do leżakowania... Znalezienie czegoś wolnego było nie lada wyzwaniem. Ale nie po to jedzie się na festiwal aby leżakować cały czas. W piątek moimi typami były koncerty Woods, Wodeckiego i AlunaGeorge. Tych pierwszych słuchałem z kolejki do foto budki i z ogólno-poznawczego spaceru po terenie festiwalu. Zacząłem ich słuchać na kilka tygodni przed OFFem na fali wakacyjnego zachwytu. Wesołe melodie brzmiały równie radośnie na scenie leśnej. Trochę żałuję, że nie pogibałem pod sceną ale z oddali było równie miło.
Po odwiedzeniu dziupli, która jest przed bramą poszedłem na Wodeckiego z Mitchami. Pewnie tak jak każdy, szedłem tam z ciekawości i raczej z nastawieniem, że będzie zabawnie. Okazał się to być najlepszy koncert OFFa. Ogromne brawa dla Zbyszka + uśmiech na mojej twarzy od razu na początku pierwszego numeru mówił sam za siebie. Nie tylko i mnie udzielał się dobry nastrój. Każdy z muzyków przez cały koncert był uśmiechnięty i było widać, że ten koncert sprawia im wielką przyjemność. Powrót do lat 70, o których mogłem tylko czytać w książkach. Mimo, ze koncert odbył się na głównej scenie to można było poczuć się jak w jakiejś starej knajpie na całkiem niezłym dancingu. Dostojny Zbigniew, dostojni muzycy i chór. Najwyższa klasa. Chyba właśnie ten koncert będę najlepiej wspominał z tej edycji.
Odrzucając od razu The Smashing Pumpkins (i podobno dobrze) poszedłem na koncert AlunaGeorge. Kilka dni przed występem na OFF Festivalu wydali swój debiutancki album "Body music". Podsyciło to jeszcze bardziej apetyt na ten występ. Fajne popowo-housowe granie z Londynu. Nie myliłem się co do koncertu. Były tańce, były podskoki, było "pam pam pam pam pam". Było też niestety trochę za krótko. Fakt, w programie mieli dać godzinny koncert i dali ale to było raczej jak "demówka" ich występu niż pełnometrażowy gig. Mimo wszystko bardzo fajnie było zobaczyć na żywo zespół, który pewnie za parę miesięcy będzie na pierwszych listach brytyjskich list przebojów i grał na największych festiwalach.
Pierwszego dnia byłem jeszcze na koncertach Cloud Nothings i Blondes. Na pierwszych liczyłem, ponieważ ich ostatni album zrobił na mnie całkiem niezłe wrażenie i liczyłem, że podobnie będzie na koncercie. Niestety... granie bardziej Jarocinowe czyli ochrypłe darcie do mikrofonu i kilka ludzi pogujących pod sceną. Koncert, który jedynie odhaczę jako "widziany".
Blondes natomiast nie jest kompletnie muzyką, która leży w moim guście. Grali na scenie leśnej co też jakoś wpłynęło na odbiór występu. House'owo-transowa muzyka, mocno w klubowych klimatach rozbrzmiewała na otwartej przestrzeni. Coś a'la Audioriver. Gdyby umieszczono ich w namiocie to myślę, że odbiór byłby dużo lepszy. Ale chyba ani namiot Trójki ani scena experymentalna nie byłaby w stanie pomieścić całego tego tłumu.
Pierwszy dzień festiwalu oceniam na 6 w 10 stopniowej skali. Zdecydowanie Wodecki uratował go. Nie ma co też ukrywać, że pierwszego dnia, głównie zwiedzałem teren :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz