środa, 2 października 2013

Tomasz Makowiecki - "Moizm" (2013)

Pierwsze skojarzenie z nazwiskiem Makowiecki mam oczywiście z Idolem, pewnie jak większość z Was. Kiedy to było. Leszczyński miał dredy, Cygan wąsy, Wojewódzki jakby mniej zmarszczek i chyba tylko Zapendowska się nie zmieniła. Sam Makos również trochę się zmienił. Dżinsową kurtkę z Idola zamienił na garnitur. Muzyka na najnowszej płycie również diametralnie różni się od płyty "Ostatnie wspólne zdjęcie" czy osiągnięć zespołu Makowiecki Band.
Miałem okazję być w życiu na 3 występach Makowieckiego. Raz jako support przed Myslovitz, raz podczas Cracow Screen Festival (ktoś to pamięta?) i pamiętam, że strasznie wynudziła mnie ta muzyka. Może po prostu była zaambitna jak dla mnie, albo po prostu teraz do niej dojrzałem. Mój 3 koncert Makowieckiego był podczas trasy promującej płytę No!No!No!, którą nagrał razem z Przemkiem Myszorem i Wojtkiem Powagą z Myslovitz. Płyta wyszła im świetnie, koncerty również idealne. Nie było nudy i było czuć energię. A potem? Potem trochę ucichło. Gdzieś tam można było co nieco usłyszeć, ale nic na dłuższą metę. W końcu jednak Tomek (a raczej już Tomasz) zaprezentował swój numer "Holidays in Rome" i doznałem szoku.
Wow!!! Takiego dobrego numeru nie słyszałem od czasów głośnego powrotu Brodki! Porównanie, które często pada, tak samo jak porównanie do KAMP!. Nareszcie coś świeżego, z fajnym tanecznym rytmem, zrobione trochę w starym stylu i co najważniejsze, z ładnym tekstem. Klip, który powstał do tego numeru również ukazuje klasę. Można samemu sie przekonać. Pozostało czekać na cały album Moizm i liczyć, że będzie podobny do "Holidays in Rome".
Premiera 8/10 lecz już 1go ukazał się do odsłuchu cały album na Deezerze. Niestety nie ma na nim drugiego chociażby lekko podobnego numeru jak singlowe dzieło. Nie oznacza to jednak, że płyta jest słaba. Broń Boże! Jest bardzo dobra. Wypełnia lukę, która już długi czas nie była wypełniona. Pierwszy na płycie utwór "Dziecko księżyca" ma 10 minut i utrzymany jest w bardzo chilloutwym klimacie. Można się zrelaksować i nastawić na to jak cały Moizm będzie brzmieć dalej. Wolne, przyjemne tempo, ładne elektroniczne wstawki, klimatyczny wokal. Na przemiennie Makos śpiewa po angielsku i po polsku, i w obu wersjach brzmi to równie tajemniczo i mile. Tekstowo jak zawsze niezawodnie - poezja. Przykład? Utwór "Ostatni brzeg", a jego druga część powala na kolana i w najlepszy możliwy sposób kończy płytę.
Płyta idealna na jesień i zimę. Coraz mroźniej i coraz ciemniej. Deszcz chlupie o parapety, a pewnie lada moment spadnie śnieg więc dobrze wtedy sięgnąć po Moizm i zrelaksować się przy słuchaniu płyty. Na pewno dobrze też smakowałaby słuchając jej z kimś bliskim, bo ma w sobie wiele romantycznych momentów. Dobra płyta na prezent dla drugiej połówki. Warto usiąść na chwilę w spokoju i posłuchać
tego co Tomasz Makowiecki ma nam do przekazania swoim najnowszym albumem. Pełen relaks po ciężkim i długim dniu. Nic tylko polecać i słuchać.
Ja Moizm kupię na pewno. Często po powrocie z pracy o 1 w nocy będę go włączał, bo domyślam się, że wtedy będzie brzmieć najlepiej. Czekam też na trasę koncertową. Usłyszeć ten materiał na żywo będzie wielkim przeżyciem!


Ocena: 8/10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz