W czwartek 13 listopada w krakowskim
klubie Studio wystąpił Artur Rojek. Ten rok zdecydowanie należy do niego.
Występy na najważniejszych festiwalach, utwory na pierwszych listach przebojów,
a mimo wszystko nadal zachowany klimat lekkiego wycofania i alternatywy. Po
marcowym koncercie w Krakowie musiałem zobaczyć czy Rojek zmienił coś w swojej
koncertowej prezencji przez ten czas. Jakie wnioski??
Pierwszy wniosek, który nasunął się
od razu po wejściu do klubu to fakt, że udało mu się zapełnić całe Studio w
środku tygodnia w czwartek! Już dawno nie byłem na koncercie, który przy takiej
cenie biletów był tak zapełniony, że każdy stał z kimś ramię w ramię, a to
wszystko w tygodniu. Druga sprawa, był to chyba pierwszy koncert bez
charakterystycznego, dużego loga "AR" na scenie. W zamian za to były
gustowne zasłonki. Trzecia i ostatnia sprawa, publiczność znała praktycznie
każdy tekst piosenki i głośno go śpiewała, co złożyło się na całkowite
odśpiewanie "Syren" przez widownię w trakcie bisu. Jeżeli chodzi o
sam występ na scenie, to setlista była praktycznie taka sama jak w marcu.
Umówmy się, że mając 10 utworów na płycie nie bardzo można zrobić jakieś
roszady. Koncert zaczął się utworami "Kokon" i "Lato 76",
czyli tak jak zazwyczaj miało to miejsce. Publiczność obudziła się bardziej na
trzecim utworze czyli "Krótkie momenty skupienia" i po tym numerze
było juz tylko lepiej. Tańczący Rojas na scenie, szalejąca publiczność to
wszystko składało się na niesamowite doznania. Do pierwszej części koncertu
Rojek dorzucił cover Low "Over the ocean" oraz Johnego Casha
"Ring of fire" w tanecznej wersji. Nie zabrakło świetnego wykonania
"Good day my angel" z repertuaru Myslovitz czy "Dom nauki
wrażeń" Lenny Valentino. Na bis były, jak już wcześniej wspomniałem,
"Syreny" odśpiewane przez tłum (pierwszy raz!), "Czas który
pozostał" również w dużej mierze odśpiewany przez publiczność i
"Pomysł 2". Gdy zespół się kłaniał i schodził już ze sceny, publiczność
zaczęła krzyczeć "Dziękujemy!" co przekonało zespół aby zagrać
jeszcze jeden utwór... "Beksa".. który również śpiewała głównie
widownia.
Jedna z rzeczy, która przy koncertach Rojka jest pewna to to, że świetnie brzmi na żywo. Odkąd wydał solowy album stał
się innym człowiekiem. Ciągle jest małomówny, ale to jego urok. W zamian za to
tańczy i skacze po scenie co kiedyś było nie do pomyślenia. Można by dyskutować
o tym jak wygląda granie na bis tych samych utworów, które były w podstawowym
secie. Ale jak to widać dobitnie na przykładzie Artura, ten pomysł się
sprawdził. Atmosfera na koncercie była bardzo dobra, podobnie jak nagłośnienie
i cała techniczna otoczka. Jedyna rzecz, która mogła denerwować nie była
związana z muzyką, a z ludźmi. Można było odnieść wrażenie, że część z nich
przyszła nie na koncert, a w ramach lansu i spotkań towarzyskich co mogło
skutecznie utrudnić przyjemny odbiór koncertu.
Ocena: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz